piątek, 30 maja 2014

Rozdział IX Każde życie się kończy



           




-  Może byłoby  dla  niego  lepiej,  gdyby  umarł.    Czarownik  spojrzał  na

Williama, jego ciemnymi złoto-zielonymi oczami. – Każde życie kiedyś się kończy,

Will. Kiedy go wybierałeś, wiedziałeś, że umrze przed tobą.



Mechaniczna księżniczka






- Magnus! – krzyknęła zdziwiona Izzy.
Chłopak nie ruszył się z miejsca, wciąż stał oparty o żelazną bramę. Dziewczyna podeszła niepewnie do czarownika. Był ubrany w długą, czarną pelerynę, a na głowie miał kaptur. W jego oczach krył się wielki smutek i gorycz.
         - Chodź. On nie będzie czekać – powiedziała wskazując głową czarny powóz zaprzężony w konie ciemne niczym bezgwiezdna noc.
         - Ale oni mnie nie wpuszczą – powiedział bezbarwnym głosem.
         - Już mówiłam, ja to załatwię – odpowiedziała, a pewność w jej głosie zadziwiła ją samą.
         Magnus westchną z rezygnacją, ale podążył za dziewczyną w stronę powozu zaparkowanego przy chodniku. Gdy podeszli bliżej Izzy usłyszała w głowie głos Cichego Brata. Podziemny nie wejdzie do Cichego Miasta.
         - On. Idzie. Z nami. – powiedziała wolno, akcentując każde słowo.
         - Isabelle ma rację – poparł ją Jace, wychylając się przez otwarte drzwi powozu. – A co z porozumieniami? Czy nie nakazują traktować przyziemnych jako równych sobie? – głos Jace’a był twardy.
Zapadła długa cisza, ciągnąca się w nieskończoność. W końcu Cichy Brat przemówił. Jeżeli reszta Braci się zgodzi, a nie sądzę, żeby tak się stało, przyziemny będzie mógł wejść do Cichego Miasta.
         Wsiedli do powozu. Izzy przez całą drogę nie opuszczała nadzieja. Nikt nic nie mówił. Magnus wyglądał przez okno, a jego twarz skryta była w cieniu. Jace miał spuszczoną głowę, oczy utkwił we własne dłoniach splecionych na kolanach, a Maryse wpatrywała się tępo w przestrzeń. Tylko Izzy wierciła się niespokojnie rozglądając się po wnętrzu powozu. Wszystkie ściany pomalowane były na czarno, a kanapy wyściełano krwistoczerwonym aksamitem. Ciemne zasłony były rozchylone, a przez okno wpadało blade światło.
         Powóz stanął, po kolei wysiedli i weszli na teren starego cmentarza. Cichy Brat przemkną niczym zjawa, stając między nimi a posągiem anioła strzegącym tajnego wejścia do Cichego Miasta. Zaczekajcie tutaj, a ja porozmawiam z resztą Braci. Powiedział i zniknął, jakby zapadł się pod ziemię.
         Nocni Łowcy stali w zbitej grupce i rozmawiali szeptem.
         - Jak myślicie, co zrobią Cisi Bracia? – zapytała Izzy. Mimo, że na dworze było ciepło dziewczyna drżała.
         - Nie wiem czy kiedykolwiek jakiś podziemny wszedł do Cichego Miasta – zauważył Jace.
         Magnus stał na uboczu, jednak słyszał całą rozmowę. Kaptur spowijał jego twarz w cieniu. Stojąc nieruchomo w czarnej pelerynie, wyglądał jak posąg wykuty w ciemnym marmurze.
         Na cmentarzu było cicho, cały gwar miasta zamilkł odgrodzony zapewne potężnymi zaklęciami.
         Nocni Łowcy odwrócili gwałtownie głowy, gdy za nimi pojawiał się Cichy Brat, jakby wyrósł spod ziemi.
Możecie wejść- zabrzmiało w ich głowach.- Podziemny też.
         Wszyscy podążyli za Cichym Bratem w stronę ukrytego wejścia do Cichego Miasta, które było teraz otwarte.
Magnus dopiero po chwili do nich dołączył.
         Gdy zeszli po stromych kamiennych stopniach, stanęli w wąskim korytarzu o marmurowych ścianach, w kinkietach wisiały pochodnie z magicznym światłem. Było tu zimno, a stare mury pachniały kurzem i wilgocią.
         Cichy Brat zaprowadził ich do wielkiego pomieszczenia, wyłożonego od podłogi po sufit białym marmurem. Na ścianach wyryte były czerwone runy, wyglądały jak zabarwione krwią. W pomieszczeniu paliły się tysiące świec, kładąc migotliwe cienie na jasny marmur.
         Isabelle zatrzymała się w pół kroku zauważając stos białego drewna i spoczywającą na nim sylwetkę spowitą w jedwab. Łzy zabłysły jej w oczach, jednak szybko wytarła je wierzchem dłoni.
         Maryse i Jace stanęli w pobliżu stosu. Twarz chłopaka znów spowijała kamienna maska, a kobieta była bardzo blada, chociaż mogło to być spowodowane drgającym światłem świec.
Magnus nie wszedł od razu do pomieszczenia. Stanął w drzwiach i wpatrywał się szeroko otwartymi oczami w stos na środku pomieszczenia. Na jego twarzy widać było cierpienie.
         - Isabelle – głos Maryse był słaby i cichy.
         Dziewczyna podeszła do matki i stanęła po jej prawej stronie, po jej policzkach popłynęły długo powstrzymywane łzy.
Jace stał w pewnym oddaleniu od nich i wpatrywał się niewidzącymi oczami w ciało przykryte białym jedwabiem.
         Magnus oddychał szybko i płytko. W żaden sposób nie był w stanie zmusić się, żeby podejść do Nocnych Łowców. Nie wiedział, co ma zrobić. Czuł jakby nogi, na stałe, przyrosły mu do ziemnej, marmurowej posadzki. Sala wirowała mu przed oczami, kręciło mu się w głowie.
         Dopiero, gdy stos zaczął płonąć- jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki- z wielkim wysiłkiem poruszył się z miejsca, podchodząc do źródła ognia.
         Dławiący dym unosił się leniwie w górę, tworząc szarą, drgającą kolumnę łączącą podłogę z sufitem upstrzonym czerwonymi runami.
         Isabelle odsunęła się od matki, stając po drugiej, niewidocznej dla Magnusa, stronie stosu. Tylko niewyraźny zarys jej sylwetki widoczny poprzez gęstniejący dym zdradzał jej obecność.
         Czarownik skierował się do dziewczyny. Ta wpatrując się, przez łzy, w płomienie nie zauważyła jego nadejścia, gdy położył jej rękę na ramieniu, wzdrygnęła się gwałtownie.
         Dziewczyna, którą ujrzał była tak różna od Izzy jak tylko było to możliwe. Zawsze wyniosła i opanowana, teraz łkała cicho chowając twarz w dłoniach.
         Magnus odwrócił od niej wzrok, spoglądając na stos, a po jego policzkach popłynęły gorące łzy. Jasne drewno zaczęło już ciemnieć, jednak biały jedwab spowijający ciało nie spalał się, chociaż znajdował się w samym sercu płomieni.
         Czarownik nie widział Jace’a i Maryse poprzez gęsty dym, którego kolumna zdawała się znikać z wysokim sklepieniu Sali.
Izzy spojrzał ma Magnusa wielkim szklistymi oczami, w których malował się wielki smutek.
         Wyglądała teraz jak mała, zagubiona dziewczynka potrzebująca pomocy. Czarownik pospiesznie wytarł łzy wierzchem dłoni i objął Izzy ramieniem. Dziewczyna oparła głowę na jego piersi i zamknęła oczy. Jej długie, czarne rzęsy były mokre od łez.


-------------------------------------------------------------------------------------------------


Trochę długo zajęło mi napisanie tego rozdziału, ale w końcu jest.  :-)
Przepraszam wszystkich, którzy czekali na niego.
Było tyle spraw… nie ważne. Rozdział w końcu jest i to się liczy.
Za błędy i literówki przepraszam.

~~ Lightwoodówna ~~


P.S. czytasz => komentuj

To wielka motywacja dla mnie, nawet, jeżeli krytykujecie.