sobota, 22 lutego 2014

Rozdział II Uratować siebie





"Nie możesz ratować innych,
Dopóki nie uratujesz siebie."
 




Alec długo leżał, wpatrując się w sufit. Gdy spojrzał na zegarek dochodziła północ.
Na pewno wszyscy już śpią- pomyślał.- Teraz albo nigdy.
Wziął torbę, spakował do niej kilka rzeczy, narysował sobie runę niesłyszalności, widzenia w ciemności i wyszedł z pokoju, pozostawiając idealny porządek.
Tak jak myślał na korytarzu nie zastał nikogo. Postanowił zejść na dół schodami, bo zardzewiała winda narobiłaby za dużo hałasu. Zbiegł szybko na parter. Przemknął między ławkami i otworzył wielkie, dębowe drzwi, które strasznie skrzypiały, więc robił to z największą ostrożnością. Przecisnął się przez wąską szparę i znalazł się na szerokich, marmurowych schodach. Ostatnią przeszkodą była zamknięta brama. Alec nie chcąc ryzykować obudzenia wszystkich, wspiął się bezszelestnie na wysoki, kuty z żelaza płot- ogradzający całą posiadłość- i już po kilku sekundach znalazł się po drugiej stronie, lądując miękko na brukowanym chodniku.
Teraz mógł w spokoju pozbierać myśli, nikt nie chciał na siłę z nim porozmawiać, nikt mu nie przeszkadzał… tylko, w czym? W użalaniu się nad sobą? W cierpieniu przez własną głupotę? W miarę jak odchodził od Instytutu to, co zrobił wydawało mu się coraz mniej sensowne. Może lepiej by było jakby się komuś wyżalił, a nie dusił wszystko w środku. Tylko, komu?? Izzy? Jace'owi?? Oni go nie zrozumieją.
Szedł nie do końca wiedząc, dokąd- nogi same go niosły, do sobie tylko znanego celu. Zdziwił się zauważając, że zbliża się do Brooklynu. Zatrzymał się gwałtownie.
Co on w ogóle robi?? Po co wychodził z domu?? Był zły na siebie.
Zaczął biec jak najdalej od tego przeklętego miejsca. Choć nie narysował sobie runy szybkości, mknął jak strzała wypuszczona z łuku. Przez dłuższy czas biegł przez mrok, nie zwracając uwagi na mijane budynki, ulice czy mosty. W pewnej chwili o mało, co wpadłby na pijanego mężczyznę wychodzącego z bary i zataczającego się na chodniku.
Gdy w końcu zatrzymał się trochę zdyszany, zauważył, że jest w zupełnie sobie nieznanej okolicy. Rozejrzał się dookoła. Budynki, które go otaczały były stare i zniszczone, zbudowane z poczerniałej cegły, a ich ściany pokrywały graffiti. W pobliżu nie było żadnej zieleni, nawet ptaki nie zapuszczały się w to miejsce. Ulica była zaśmiecona, a asfalt popękany i podziurawiony. Stalowo szare chmury wisiały nisko na niebie, przesłaniając słońce. Wiatr podrywał torebki po chipsach, papierki i pudełka, porzucone w uliczce. Po plecach chłopaka przebiegł dreszcz, coś go niepokoiło.
Z jednej z wielu wąskich, ciemnych uliczek dobiegł go przerażony, piskliwy krzyk. Chłopak bez zastanowienia podążył w tamtą stronę. W biegu wyciągnął zza pasa dwa serafickie noże i wykrzyknął imiona aniołów. Sztylety rozjarzyły się białym światłem, ukazując dramatyczną scenę dziejącą się w zaułku.
Na końcu uliczki leżała, wsparta o kontener na śmieci kobieta, trzymała w ramionach otulone brudną, podartą chustą niemowlę, które cicho płakało. Nad nimi pochylało się coś czarnego i oślizłego kształtem niepodobne do człowieka, miało wiele długich macek zakończonych kolcami z jadem, kły wyszczerzył w groteskowej parodii uśmiech, ślina ściekała z nich na chodnik przed nim, był cały pokryty zielonkawą, gęstą substancją.
Alec zareagował instynktownie. W sekundę znalazł się między przerażoną kobietą, a demonem.
Chłopak zamachnął się nożem, odcinając jedną z oślizłych macek, czemu towarzyszył przeszywający uszy syk. Demon nie pozostał mu dłużny- owinął mackę wokół jego kostek, wbijając mu kolce głęboko pod skórę i zwalając go z nóg. Lightwood szybko wstał, nie zważając na pulsujący ból. Nie był w formie po tak długim czasie bezczynności. Demon zatopił zęby w jego przedramieniu, pozostawiając rząd wąskich, głębokich ranek. Chłopak uskoczył w bok przed kolejnym ciosem, pozbawiając przy tym demona kolejnych odnóży. Ten smagał mackami na oślep, niebezpiecznie zbliżając się do Aleca.
Chłopak starał się odpierać ataki, lecz jedna z macek dosięgnęła go. Ostre kolce rozcięły jego bluzę pozostawiając na skórze głęboką, krwawiącą ranę. Krew zmieszała się z jadem demona tworząc czarną kleistą substancję. Czuł piekący ból rozprzestrzeniający się po całym ciele. Coraz trudniej mu było zadawać celne ciosy i unikać ataków demona. Czuł, że z każdą kolejną raną, słabnie. Krew plamiła jego podarte ubrania.
Nie był przygotowany do walki- miał na sobie zieloną bluzę z kapturem, wytarte, stare jeansy i wysłużone trampki. Teraz ubranie wisiało na nim w strzępach, zabrudzone jego własną krwią i jadem demona.
Nagle demon zaprzestał ataku, zmienił się w czarną, gęstą chmurę i rozpłynął w mroku. Ranny chłopak rozejrzał się po uliczce, jednak nigdzie nie zobaczył kobiety z dzieckiem. Brudny chodnik znaczyły ślady krwi i śluzu demona.
Potworny ból rozlewał się po jego ciele przy każdym oddechu. Utykając i zataczając się, podążył wolno w stronę Instytutu. Po drodze zauważył, że w ferworze walki zgubił stelę. Ogarnięty bólem i rozpaczą upadł w jednej z bocznych uliczek prowadzących do Instytutu i zemdlał pogrążając się w gęstej, wszechogarniającej go ciemności.



***



Izzy nie mogła spać. Chodziła po swoim pokoju nie mogąc znaleźć sobie miejsca. Martwiła się o brata. Nie lubiła, gdy był smutny, bo to sprawiało, że i ona była przybita.
W końcu postanowiła, że pójdzie z nim porozmawiać. Wyszła cicho z pokoju i skierowała się do sypialni Aleca. Deski drewnianej podłogi skrzypiały przy każdym jej kroku. Była ostrożna, bo nie chciał obudzić wszystkich mieszkańców Instytutu.
Zapukała w drzwi, ale odpowiedziała jej cisza. Mimo, że długo dobijała się do pokoju, Alec jej nie otworzył, a nawet się nie odezwał.
Zaniepokojona Izzy postanowiła sama się wpuścić. Nacisnęła na klamkę. Drzwi były otwarte.
Weszła do środka i rozejrzała się po pokoju. Panował tu porządek, nie to, co w pokoju Izzy, szafa była zamknięta, nigdzie nie walały się ciuch, a łóżko było zasłane. Tylko jedno był nie tak- brakowało Aleca.
Teraz dziewczyna była jeszcze bardziej zaniepokojona.
Pobiegła szybko do Jace’a. Waliła pięściami w drzwi tak długo aż jej otworzył. Miał na sobie tylko spodnie od piżamy, jego nagi tors znaczył liczne runy i blizny, największa z tych ostatnich biegła przez całą długość klatki piersiowej. Chłopak przetarł oczy ręką i zapytał zaspanym głosem:
- Czego chcesz o trzeciej w nocy??
- Aleca nie ma- odpowiedziała najspokojniej jak umiała.
- Co?- zapytał ziewając.
- Aleca nie ma w pokoju- odpowiedziała, zła na niego za brak jakiejkolwiek reakcji.
- Pewnie gdzieś poszedł- mruknął opierając się o framugę drzwi.
- Gdzieś poszedł?!- wrzasnęła oburzona.- O trzeciej w nocy?!
- Ja tam spaceruje o różnych porach- odpowiedział Jace z zawadiackim uśmiechem.- Do rana wróci- zapewnił ją i zamkną drzwi swojej sypialni pozostawiając Izzy samą na ciemnym korytarzu.
Dziewczyna postanowiła nie tracić czasu i rozpocząć poszukiwania od razu.
Pobiegła do swojego pokoju po świecący kamień i zaczęła przeszukiwanie Instytutu.
Najpierw poszła na strych. Była to najwyższa kondygnacja budynku służąca za schowek na niepotrzebne rzeczy. Było tam wiele starych, pokrytych kurzem przedmiotów. Niektóre należały kiedyś do poprzednich rodów zarządzających Instytutem, teraz leżały tu w kompletnym zapomnieniu.
Dziewczyna przeszukiwała labirynt stworzony przez sterty staroci gromadzonych tu przez długie lata. Oświetlała sobie drogę magicznym światłem.
Po dwukrotnym przeszukaniu pomieszczenia, musiała przyznać, że Aleca tam nie ma. Jednak nie traciła nadziei, została jej jeszcze wiele pomieszczeń do przeszukania.
Postanowiła zajrzeć teraz do sali z bronią, ale i tam nie zastała brata. Podobnie jak w salonie, sali muzycznej, bibliotece i każdej z pustych sypialni.
Zrezygnowana poszła do kuchni.
Już na korytarzu usłyszała jakieś hałasy dochodzące stamtąd.
Jednak to nie był głos Aleca, to Jace rozprawiał o czymś z ożywieniem, ale dziewczyna nie miała czasu zaprzątać sobie głowy tym, co mówił. Weszła do kuchni z impetem otwierając drzwi, tak, że o mało, co uderzyłaby Maryse, która teraz ze zdziwieniem patrzyła na córkę.
- Cześć Isabelle - powiedziała odstawiając talerz do zlewu. Musieli już zjeść śniadanie, ale w takim razie, która była godzina? Jak długo przeszukiwała Instytut?- Alexander zejdzie na śniadanie? - zapytała odwracając się do Izzy.
Dziewczyna utkwiła wzrok w twarzy matki.
- Aleca nie ma - powiedziała dobitnie
- Jak to „nie ma”? - zapytała zdziwiona kobieta
- Zniknął! - krzyknęła nie panując nad sobą.
Była zła na siebie, że zmarnowała tyle cennego czasu na bezcelowe przeszukiwanie budynku, Alec może być już daleko stąd, a jeśli coś mu się stało… Izzy nie chciała nawet o tym myśleć.
W kuchni zapadła długa cisza, nikt nic nie mówił, wszyscy wpatrywali się w dziewczynę.
- Nie mogłam spać…- odezwała się w końcu Isabelle.- Poszłam do jego pokoju, chciałam z nim pogadać, pomóc…- głos jej drżał. Mówiła coraz ciszej.- Ale… ale go nie było.
Jace zaklął pod nosem.
- Przeszukałam cały Instytut…- kontynuowała dziewczyna. - Nie znalazłam go. Dzwoniłam do niego, ale nie odbierał… on zawsze odbiera - dodała i opadła na wolne krzesło.
Znów zapadła cisza. Wszyscy byli wstrząśnięci słowami dziewczyny.
- Trzeba się zastanowić gdzie mógł pójść- powiedział rzeczowym tonem Jace przerywając ciszę.
- Jest kiepsko uzbrojony- powiedziała Izzy.- Z arsenału nic nie zabrał, a w pokoju miał tylko kilka sztyletów.
- Nie mam pojęcia gdzie mógłby iść- westchnęła Maryse, jakby nie usłyszała córki.
Jace drgnął gwałtownie i ukrył twarz w dłoniach. Głośno wciągnął powietrze.
- Coś jest nie tak- powiedział z trudem.- On… on jest ranny- wysapał.
- Alec…- szepnęła Izzy i upadła na kolan przed Jace’m.- Wiesz gdzie on jest?
- Niedaleko- odparł chłopak, podnosząc głowę. Był blady, a na jego czoło wystąpiły kropelki potu.
- Musimy go znaleźć- odezwała się Maryse.- Przygotujcie się, weźcie dużo broni. To, co go zaatakowało może być jeszcze w pobliżu- oznajmiła idąc w stronę drzwi – widzimy się tu za 5 minut – dodała i wyszła z pomieszczenia.



***



Przez ciemność pod jego powiekami zaczęło przedzierać się światło, a wraz z nim wszechogarniający ból. Z bezlitosną dokładnością, przypomniał sobie wydarzenia dzisiejszej nocy. Przy każdym oddechu czuł jakby kawałki szkła wbijały mu się w płuca. Odkaszlnął, zasłaniając usta ręką, gdy na nią spojrzał zobaczył świeżą krem. Niedobrze- pomyślał. Musi jak najszybciej dotrzeć do Instytutu, na szczęście był niedaleko, w jednej z wielu bocznych uliczek, rzadko uczęszczanych przez przyziemnych.
Chłopak z trudem próbował się podnieść z poznaczonego jego własną krwią chodnika, jednak nogi odmawiały mu posłuszeństwa. Kolejne fale bólu zalewały go niczym woda. Oparł się ostrożnie, o chłodną ścianę i starał się zapanować nad bólem, jednak ten zdawał się tylko przybierać na sile, utrudniając mu logiczne myślenie. Zgubił stelę… nie miał przy sobie telefonu… były nikłe szanse, że ktoś odnajdzie go na czas…
Podciągnął kolana do klatki piersiowej i oparł na nich głowę. Nie chciał znowu zemdleć, ale pozostanie przy świadomości przychodziło mu z coraz większym trudem.
Zginie jak każdy Nocny Łowca- od ran poniesionych w walce w obronie Przyziemnych- pomyślał i odpłynął we wszechogarniającą go ciemność. Ból zdawał się słabnąć. Alec czuł się wolny.

----------------------------------------------------------------------------------------------


I oto powstała druga notka. Mam nadzieję, że wam się spodoba. Następna ukaże się za jakiś tydzień.
Pozdrawiam wszystkich gorąco i życzę udanego weekendu

~~ Lightwoodówna ~~



P.S. czytasz => komentuj

To wielka motywacja dla mnie, nawet, jeżeli krytykujecie.



niedziela, 16 lutego 2014

Rozdział I Ten jeden błąd








- Ale to był błąd, - zaczął szeptem Alec. - Jeden błąd...
Magnus zaśmiał się ostro. - Jeden błąd? To tak, jakby powiedziano o
dziewiczym rejsie, Titanica, że było to drobnym wypadkiem łodzi. Alec, chciałeś
skrócić moje życie.
Miasto Zagubionych Dusz





Alec znów wybrał numer Magnusa i nacisnął zieloną słuchawkę. Po kilku sygnałach włączyła się poczta głosowa
- Nie mogę teraz odebrać...- rozległ się znajomy głos.
Młody Lightwood rozłączył się bez słowa i cisnął telefon na łóżko z taką siłą, że odbił się od materaca i spadł na podłogę. Chłopak ze złością zaczął się przechadzać po pokoju kopiąc, co chwila rzeczy, które zawadzały mu pod nogami.
- Cholera, cholera…- mamrotał pod nosem.
Po chwili zrezygnowany padł na łóżko. Miał ochotę zostać tam na zawsze. Ostatnio rzadko opuszczał swój pokój, a teraz miał jeszcze mniejszą ochotę choćby podnosić się z łóżka. Od tygodnia nic nie jadł, nie trenował, nie walczył, nie rozmawiał z nikim. To zabijało go od środka, niszczyło go z dnia na dzień. Czuł się chory, chory z miłości... i nienawiści do samego siebie.
Westchnął i przetoczył się na plecy zakładając ręce za głowę. Wpatrywał się w sufit, przez który biegło długie krzywe pęknięcie. Chłopak wodził po nim wzrokiem, pogrążony we własnych myślach.
Drgnął zdumiony usłyszawszy pukanie do drzwi. Nic nie odpowiedział. Leżał nasłuchując kroków na korytarzu, jednak nic nie usłyszał.
Po chwili pukanie powtórzyło się, jednak chłopak nie miał ochoty z nikim widzieć, więc i tym razem milczał.
- To ja- usłyszał cichy głos Izzy.- Mogę wejść?- zapytała.
Alec nic nie odpowiedział. Siostra już raz próbowała z nim porozmawiać, ale jej nie wpuścił. 
Co takiego mogła mu powiedzieć? Żeby się nie martwił, że wszystko będzie dobrze?
Nie, nie będzie dobrze. Już nigdy nie będzie dobrze. To wiedział na pewno.
- Alec, proszę- szepnęła Izzy trzęsącym się głosem.
Płakała. Płakała przez niego. Był za to na siebie zły.
Podjął - niechętnie-decyzję.
- Wejdź- mruknął prawie bezgłośnie, Izzy mogła go nie usłyszeć, jednak klamka poruszyła się, a drzwi powoli i niepewnie rozchyliły się ukazując wysoką postać Isabelle.
Zazwyczaj pewna siebie i wyniosła, teraz była smutna i niepewna, wchodząc powoli do pokoju brata. Stanęła koło jego łóżka. Przez chwilę tylko tak stała i patrzyła na niego, Alec jednak wciąż wpatrywał się w sufit.
- Alec…-zaczęła cicho, ale urwała, gdy chłopak odwrócił wzrok od sufitu i spojrzał siostrze prosto w oczy. Jego były ciemniejsze niż zwykle, przepełniała je miłość, zrezygnowanie, a przede wszystkim cierpienie.
Po policzkach dziewczyny znów popłynęły łzy, nie otarła ich, wciąż patrzyła na Aleca. Chłopak pierwszy spuścił wzrok, odwracając się plecami do dziewczyny.
-Alec…- Powtórzyła Izzy.- Porozmawiaj ze mną- poprosiła. Jej głos był delikatny, mówiła wolno, starannie dobierając każde słowo. Chłopak tylko westchnął.
- Dlaczego sobie to robisz? - zapytała Izzy. – Co ci to da? - dopytywała się, usiadłszy na brzegu łóżka.
Chłopak nawet nie drgnął. Jego mięśnie były napięte, a szczęki zaciśnięte. Izzy westchnęła zrezygnowana, lecz nie zamierzała opuszczać brata. To on zawsze ją pocieszał, był dla niej oparciem, teraz jednak, to Alec potrzebował JEJ. Musiała coś zrobić żeby go pocieszyć, ale niezbyt wiedziała, co.
Po chwili wyciągnęła rękę i położyła ją na ramieniu brata. Nie strącił jej. Oddychał głęboko i wolno. Miał zaciśnięte powieki. Izzy pogłaskała go po ramieniu. Alec w końcu odwrócił głowę i spojrzał na siostrę. Długo jej się przyglądał, aż wreszcie przemówił.
- Przestań to nie pomaga- powiedział przez zaciśnięte zęby.- Nic nie pomoże.- Jego oczy podejrzanie błyszczały.
- Alec nie mów tak- szepnęła cichym, łamiącym się głosem i pochyliła głowę ocierając oczy.
- Ty nic nie wiesz - odparł z oburzeniem, marszcząc gniewnie brwi.- Ty możesz mieć każdego, robisz z facetami, co chcesz, a oni i tak chcą z tobą być- dodał już spokojniejszym głosem.- Ja miałem tylko JEGO.- Specjalnie nie wypowiedział imienia czarownika.- Jeden, głupi błąd- westchnął zaciskając powieki.
- Och… - szepnęła Izzy i głos jej się załamał. W pokoju zapanowała cisza. Słychać było tylko ich oddechy.
Izzy nerwowo spoglądała na brata. Nie miała pojęcia, co zrobić żeby mu pomóc. Żal rozrywał jej serce na malutkie kawałeczki. Nie chciała żeby on cierpiał. Pragnęła cofnąć czas i nie dopuścić do ich zerwania, ale to było niemożliwe. Jej rozmyślania przerwały kroki na korytarzu. Ktoś stąpał ciężko po starej, skrzypiącej podłodze Instytutu.
- Izzy! - dobiegł zza drzwi donośny głos Jace’a.
- Idź - powiedział Alec, a gdy jego siostra nie ruszyła się z miejsca dodał - nic mi nie jest.
Izzy nie była jednak tego taka pewna. Jej brat wyglądał na chorego. Pod jego błękitnymi oczami widniały ciemne, sine cienie, policzki miał zapadnięte, był jeszcze bledszy niż zwykle.
Dziewczyna powoli wstała z łóżka, ale jeszcze chwilę ociągała się z wyjściem z pokoju.
- Izzy!!- ponaglił ją głos zza drzwi.
Isabelle odwróciła się plecami do brata.
- Pamiętaj, że zawsze będziesz miał mnie- szepnęła i opuściła pokój.
Chłopak odprowadził ją smutnym wzrokiem, a potem zamknął oczy. Słyszał jak ich kroki oddalają się w korytarzu. Gdy umilkły, Alec głośno wypuścił powietrze z płuc. Zakrył twarz dłońmi. Poczuł wilgoć na policzkach. Zrozumiał, że płyną po nich łzy- tak długo powstrzymywane, dławione w sobie, teraz mogły płynąć bez przeszkód. Leżał tak kilka minut, lub godzin. Nie wiedział. Wpatrywał się w sufit, a łzy płynęły i płynęły, jakby dzięki temu mógł ulżyć w swoim cierpieniu.

 

 

 

***



Izzy wyszła na korytarz. Gdy zamknęła za sobą drzwi spojrzała na Jace’a. Chłopak był cały brudny od krwi, błota i zielonkawej, mętnej substancji. Na jego przedramieniu tuż ponad różowawą, poszarpaną blizną widniała runa- Iratze. Chłopak przeczesał palcami splątane włosy.
Była naprawdę zdziwiona- zdziwiona nie, przerażona- widział już Jace’a w gorszym stanie, jednak dzisiaj wcale nie szedł na walkę, co by tłumaczyło jego stan.
- Gdzie byłeś?- zapytała Izzy, gdy ruszyli korytarzem.
- Tu i tam- odpowiedział Jace z lekkim uśmiechem.
- A dokładniej?? Kto cię tak urządził?- Wskazała na poplamione ubrania chłopaka.
Młodzieniec zbył ją machnięciem ręki.
- Chociaż byś to z siebie zmył- mruknęła dziewczyna przyspieszając kroku, tak, że wyprzedziła przyszywanego brata.
Jace westchnął i kręcąc głową podążył za nią. Izzy szybko zeszła na pierwsze piętro i skierowała się w stronę nieużywanych sypialni. Chłopak dogonił ją i razem weszli do najodleglejszego, pustego pokoju. Herondale podszedł do okna i staną tyłem do dziewczyny, spoglądając na ulicę wijącą się w dole. Izzy usiadła na fotelu w kącie. Przez chwilę milczeli.
Ciszę przerwał głos Jace’ego.
- Byłem tam- szepnął nie odwracając wzroku od okna. Dopiero po chwili dotarło do niej, o czym on mówi. Był u Magnusa.
Dziewczyna ze zniecierpliwieniem patrzyła na plecy chłopaka. Zarazem chciała poznać prawdę, ale też bała się tego, co powie. Po długiej, pełnej napięcia chwili blondyn odwrócił się od okna, przeszedł przez pokój i stanął naprzeciwko przyszywanej siostry. Miał napięte mięśnie, a dłonie zacisnął w pięści. Ona wyglądała na spiętą i zniecierpliwioną. W końcu chłopak przemówił cichym, spokojnym głosem.
- On wygląda niewiele lepiej niż Alec. Może żałuje swojej decyzji… - urwał i zastanowił się przez chwilę. - …Ale nie chce do niego wrócić.- Westchnął i dodał - wiesz, dlaczego zerwali?
Izzy pokręciła głową.
- Udało mi się z nim porozmawiać, ale… ale nic nie wiem- odpowiedziała łamiącym się  głosem.
- Niedobrze- mruknął Jace.- No to, co teraz?- zapytał spoglądając wyczekująco na dziewczynę.
Znów zapadła cisza. Dziewczyna wstała z fotela i teraz stała naprzeciw chłopaka, wpatrując się prosto w jego złote oczy. Jego spojrzenie było puste, oczy straciły swój zwyczajny blask. Dziewczyna wiedziała, że on też cierpi z powodu cierpienia swojego parabatai. Izzy westchnęła i przemówiła, a spokój jej głosu zdziwił nawet ją.
- Trzeba dać im trochę czasu- zamyśliła się na chwilę.- Nie mam lepszego pomysłu. Mam nadzieję, że to coś da.- Chłopak położył jej dłoń na ramieniu, ale nic nie powiedział.
Po chwili- jakby dopiero teraz zauważając, co zrobił- cofnął rękę, odwrócił się i wyszedł z pokoju, pozostawiając dziewczynę o smutnych, przepełnionych bólem, czarnych oczach samą w tej zakurzonej sypialni.





-------------------------------------------------------------------------------------------------------
A więc proszę bardzo powstała pierwsza notka :)
Czytających proszę o napisanie krótkiej recenzji postu ( co wam się podoba, a co nie, co trzeba zmienić ) za wszystkie rady z góry dziękuję, postaram się do nich zastosować :) miłego dnia. 

~~ Lightwoodówna ~~

P.S. czytasz => komentuj

To wielka motywacja dla mnie, nawet, jeżeli krytykujecie.



witajcie na moim blogu :)

Mam 15 lat. Twórczością pani Clare interesuję się od ok. pół roku. przeczytałam wszystkie części Darów Anioła i Diabelskich Maszyn oraz Kroniki. Moją ulubioną postacią jest Alec i Magnus, a parą oczywiście Malec. Moim hobby jest rysowanie, pisanie powiadań i czytanie.
Na tym blogu przedstawię wam opowiadania związane z Nocnymi Łowcami. Mam nadzieję, że wam się spodoba. Odwiedzających proszę o pozostawienie po sobie śladu- komentarza. Będę wdzięczna za wszystkie rady co do treści czy sposobu pisania. :) proszę śmiało krytykować gdy zajdzie taka potrzeba, wszystko zniosę mężnie :P. Pozdrawiam wszystkich fanów Casse :):)

~~ Lightwoodówna ~~