niedziela, 30 marca 2014

Rozdział VII Gdy zgaśnie świeca cz. 1





"Ich życie płonęło jasno jak płomień świecy...
I równie łatwo było je zgasić."





            Ból nie ustępował, ale Jace podniósł się chwiejnie z podłogi i podszedł do drzwi, przed którymi wcześniej stał. Otworzył je i wszedł do środka.
         Stanął jak wryty, kilka kroków od drzwi. To, co ujrzał na zawsze utkwiło mu w pamięci.
Nieruchome ciało Aleca spoczywało na zakrwawionym łóżku. Jego ręce były ułożone wzdłuż ciała. Oczy miał lekko rozchylone, a błękitne tęczówki pokrywała jakby mgiełka.
         Magnus siedział tyłem do Jace’a. Twarz skrył w dłoniach, a łokcie oparł na brzegu łóżka Aleca. Czarownik trząsł się na całym ciele.
         - Alec!!! - z gardła Jace’a dobył się ochrypły krzyk.
Chłopaka stał w miejscu nie mogąc wykonać żadnego ruchu. Patrzył przerażony na nieruchome ciało przyjaciela.
         Jace nie zauważył, kiedy Izzy weszła do sali. Spojrzała na brata, a jej oczy rozszerzyły się gwałtownie i zaszły łzami. Była blada jak ściana. Podbiegła zrozpaczona do Aleca.
- Obudź się, obudź!! Proszę, obudź się… - krzyczała potrząsając Aleca za ramię.
         Jace cały czas stał w miejscu niezdolny do zrobienia czegokolwiek.
         Po chwili do Izby Chorych wpadła Maryse. Na pewno usłyszała krzyki córki. Gdy tylko zrozumiała, co się stało stanęła jak wryta, by po chwili opuścić pomieszczenie ze łzami w oczach.
         Jace w końcu się otrząsnął i lekko chwiejnym krokiem podszedł do reszty osób zgromadzonych w Sali. Chłopaka położył dłoń na ramieniu Izzy, jednak dziewczyna ją strąciła szlochając cicho.
Jace podszedł jeszcze bliżej Aleca i wyciągnął drżącą dłoń by zamknąć mu powieki.
-Ave atque vale - wyszeptał zachrypniętym głosem. Witaj i żegnaj.

        

Jace nie pamiętał przybycia Cichych Braci, wciąż powracała myślami do błękitnych oczu wpatrzonych niewidzącym wzrokiem w przestrzeń.



***



Alec nie żyje - powoli docierała do niego ta bolesna prawda i dotarło do niego coś jeszcze - to była jego wina, nie zdołał go uratować. Może gdyby przybył wcześniej, gdy Izzy po raz pierwszy do niego zadzwoniła… może by zdążył…
Magnus nie był w stanie ruszyć się z krzesła, cały czas siedziała przy łóżku, teraz już pustym, ale cały czas pokrytym krwią.
         Był to najgorszy dzień jego życia. Już wiele razy tracił bliskie osoby, ale nigdy jeszcze tego tak nie przeżył. Czuł się zdruzgotany, jego serce pękło na miliony maleńkich kawałków.
         Już dawno Cisi Bracia zabrali ciało chłopaka do Cichego Miasta, ale czarownik wciąż siedział w opustoszałej Sali dla chorych, niezdolny do jakiegokolwiek działania. Mógł tylko tak tkwić przez resztę wieczności.
         Myślał już o zakończeniu tego wszystkiego, o wbiciu sobie sztyletu w serce, ale uświadomił sobie, że Alec nigdy by mu tego nie wybaczył.
         Przez te długie dni, po ich rozstaniu, Magnus czuł pustkę w sercu, tęsknił za Alekiem, ale wiedział, że gdzieś tam on wciąż żyje, mimo, że nie chce się z nim widzieć. A teraz… już nigdy go nie zobaczy, już nigdy z nim nie porozmawia, nie utonie w głębi błękitnych oczu. Było jeszcze tyle rzeczy, których mu nie powiedział, tyle niewypowiedzianych słów.
To wszystko go przytłaczało.
         Jedynym światełkiem w tunelu była świadomość, że powiedział Alekowi, że mu wybacza i, że go kocham…
Fala potwornego bólu przeszyła jego serce niczym włócznia, gdy przypomniał sobie te błękitne oczy wpatrzone w niego z miłością i bólem.
Przypomniał sobie też przyjęcia, na którym poznał Nocnego Łowcę, ich szczęśliwe chwile razem i ten okropny dzień na starej stacji metra…
Te wszystkie obrazy przemykały mu przed oczami jak przyspieszony film, zlewając się w jedno, ale we wszystkich scenach pojawiały się te piękne błękitne oczy.
Oczy, w których Magnus utonął w dniu ich pierwszego spotkania, te oczy, które patrzyły na niego z taką czułością zaraz przed śmiercią…
         Dopiero po dłuższej chwili uświadomił sobie, że nie jest już sam w pomieszczeniu. Obok niego stała wysoka, czarnowłosa dziewczyna wyraźnie zmartwiona. Jej dłoń spoczywała na ramieniu czarownika.
Magnus zastanawiał się, dlaczego tu przyszła, czemu nie jest z resztą swojej rodziny.
Nie widział jak długo tak już stała, wpatrzona w zakrwawione łóżko, nie odzywając się ani słowem.
         Czarownik przyglądał jej się smutnymi oczami. Dziewczyna miała na sobie długą białą sukienkę z czerwonymi runami – strój żałobny. Jej długie włosy spływały czarną kaskadą po plecach.
Mimo, że przepełniała ją rozpacz wciąż była władcza, piękna i niebezpieczna niczym królowa wojny
         Chyba zdała sobie sprawę, że Magnus jej się przygląda, bo odwzajemniła spojrzenie. Jej piękne czarne oczy wypełniały łzy.
         Magnus długo zastanawiał się jak ją, choć odrobinę pocieszyć. Długo nie przychodziło mu nic do głowy, więc z braku lepszych pomysłów, powiedział:
- A… Alec nie chciałby, żebyś była przez niego smutna- mówił cicho, kojącym głosem.
Dziewczyna wybuchnęła głośnym płaczem.
- Bo… bo ja… ja nie mogę zrozumieć… jak to możliwe, że… że jego już nie ma – jej głos drżał tak bardzo, że Magnus z trudem zrozumiał jej słowa.
- Izzy …- zaczął, ale nie był w stanie powiedzieć nic więcej.
Nie wiedzieć, kiedy znaleźli się w swoich objęciach, a po ich policzkach spływały łzy. Snutek i żal, rozpacz i zagubienie… te wszystkie emocje kotłowały się w nich obojgu.

----------------------------------------------------------------------------------------------------



Oto połowa 7 rozdziału… tylko połowa, ponieważ nie dałam rady przepisać więcej, z tej prostej przyczyny, że w moim domu właśnie trwa remont i niekoniecznie mam czas i warunki na pisanie bloga. Przepraszam.
Możliwe, że druga część rozdziału ukaże się w środku tygodnia, ale nic nie obiecuję.

Wielkimi krokami zbliżamy się do końca tego opowiadania, a ja wciąż nie mam pomysłu, co opisać w następnym, więc proszę was podrzucajcie pomysły wydarzeń, które mogłabym opisać w następnym opowiadaniu. Może być związane z Malekiem, ale nie musi. Będę wdzięczna za każdą propozycję.
Jeżeli wykorzystam czyjś pomysł 1 rozdział zostanie tej osobie/ tym osobom zadedykowany.
Z góry dziękuję za wszystkie pomysły i życzę udanego poniedziałku :D



~~ Lightwoodówna ~~


P.S. czytasz => komentuj

To wielka motywacja dla mnie, nawet, jeżeli krytykujecie.


niedziela, 23 marca 2014

Rozdział VI Srebrna runa




Ręce miał pokryte krwią, która mieszała się z deszczem. Woda spłukiwała
Szkarłat z jego piersi,  ukazując runę,  która  z  czarnej  zamieniała  się  w  srebrną,
Niszcząc wszystko, co miało w życiu Willa sens.
Jem umarł.
Mechaniczna księżniczka





         Magnus wszedł do Izby Chorych z lekkim ociąganiem. Nie był gotowy, żeby zobaczyć Aleca, nawet nieprzytomnego, A ZWŁASZCZA nieprzytomnego.
         Pierwsze, co go uderzyło po wejściu do pomieszczenia to intensywny zapach krwi. Dopiero po chwili dostrzegł bladą, czarnowłosą postać leżącą na pierwszym łóżku pod ścianą. Czarownik wiedział, że stan chłopaka jest krytyczny, ale nie był gotowy na to, co zobaczył. Bladą zapadniętą twarz okalały czarne posklejane krwią włosy, jego błękitne oczy były teraz zamknięte, a długie rzęsy rzucały długie, cienkie cienie na jego jasne policzki.
          Lecz najgorsze miało dopiero nastąpić. Magnus podszedł chwiejnie do łóżka rannego. Serce czarownika łomotało jak szalone, gdy patrzył na tak kochaną przez siebie twarz, teraz pokaleczoną i brudną od krwi. Czarownik przesunął wzrok w dół zatrzymując go na szkarłatnym bandażu opasającym pierś Aleca. Bane dotknął skóry chłopaka- jego skóra była przerażająco zimna.
         Jakby przez ten dotyk Alec się ocknął. Zamrugał powiekami, próbując skupić wzrok na przybyszu, jego źrenice rozszerzyły się gwałtownie, gdy zobaczył, kto to. Chłopak wciągnął ze świstem powietrze i zaniósł się kaszlem.
         Magnus cofnął rękę jakby się oparzył. Spoglądał na chłopaka ze smutkiem w kocich oczach. Przez chwilę milczeli wpatrzeni w swoje twarze, jakby widzieli się po raz pierwszy.
- Zostaw mnie - wychrypiał Alec przerywając ciszę. Jego głos był prawie niesłyszalny, lecz czarownik go zrozumiał i cofnął się kilka kroków.
- Ja tylko chce ci pomóc - szepnął Magnus.
Przed oczami chłopaka stanął obraz ich ostatniego spotkania, chwili, gdy jego świat legł w gruzach.
Po chwili zamrugał gwałtownie i skupił wzrok na czarowniku, ten odwzajemnił spojrzenie i przemówił.
- Pozwól mi sobie pomóc - jego głos był spokojny i opanowany. Magnus zaczął powoli zbliżać się do łóżka.
- Kocham cię - te słowa sprawiły, że stanął w miejscu.- Zawsze cię kochałem i zawszę będę kochał, nieważne c się stanie - dodał po chwili.- Ale czy ty mnie jeszcze kochasz? - zapytał spoglądając w kocie oczy Magnusa.- odpowiedz mi na to jedno pytanie, tylko jedno.
W Sali zapadła cisza, nikt się nie ruszał, jakby czas stanął w miejscu. Czarownik dostrzegł wyczekiwanie na twarzy chłopaka.
Westchnął.
- Zawsze cię kochałem i kocham nawet teraz - odpowiedział cicho.- i chcę żebyś wiedział, że wybaczyłem ci wszystko-jego głos był delikatny i lekko drżący.
W oczach Aleca zabłysły łzy i spłynęły po policzkach.
         Czarownik wyciągnął do niego rękę i otarł je, delikatnie muskając jego chłodną skórę opuszkami palców. Alec wpatrywał się w twarz Magnusa, a jego oczy odzyskały swój zwykły kolor.
Oczy, w których można utonąć- przemknęło przez głowę czarownika. I właśnie to zrobił; zagłębił się w nich, jak w bezkresnym oceanie, zapomniał o wszystkim, o ich zerwaniu, o tym gdzie się znajdują i po co tu przyszedł.
Istniał tylko on i Alec.
Nie wiedzieć, kiedy ich usta złączyły się w stęsknionym pocałunku. Najpierw wolno i delikatnie, później coraz szybciej, z większą namiętnością. Ich usta znały wspólny rytm niezliczonej ilości pocałunków i teraz odnalazły go bez trudu.
         Gdy w kocu odsunęli się od siebie, obydwaj ciężko dyszli jakby właśnie przebiegli maraton. Policzki Aleca poróżowiały. Chłopak uśmiechnął się nieśmiało, lecz po chwili zaniósł się kaszlem i splunął krwią na podłogę.
Z twarzy Magnusa zniknął uśmiech, przypomniał sobie, po co tu jest z bezlitosną dokładnością.
         Oddech Aleca stał się świszczący i wolny, rumieniec zniknął z jego twarzy, znów był blady jak ściana, lecz cały czas lekko uśmiechnięty. Wyciągną rękę i dotkną, delikatnie twarzy czarownika.
         Nagle poczuł silny, przeszywający ból w piersi i osunął się na poduszki oddychając z trudem. Cierpienie na powrót odmalowało się w jego oczach, które pociemniały. Alec nie mógł oddychać, czuł napierającą na niego ciemność. Zakręciło mu się w głowie i pociemniał przed oczami. Chłopak walczył,jednak ciemność pogrążyła go do reszty, a ból ustał.



***



Jace stał długie godziny przed drzwiami, wpatrzony niewidzący wzrokiem w ścianę. Było tak cicho, że aż dzwoniło mu w uszach.
Chłopak nie zauważył nawet, gdy zaczęło świtać, a pierwsze, nieśmiałe promienie słońca próbowały się przedrzeć przez grubą warstwę szarych chmur zasnuwających niebo.
         Jace nie był w stanie ruszyć się z miejsca. Był bardzo zmęczony, nie zmrużył oka od dwóch dni, ale i tak nie mógł zasnąć, czuł, ż jego powinnością jest czuwać przy swoim parabatai. Jedne, co mógł teraz uczynić to stać tutaj i czekać, czekać w nieskończoność.



Nagle poczuł przeszywający ból w piersi. Nie mógł złapać tchu.
Spojrzał na swoją pierś i ogarnęło go przerażenie- runa parabatai krwawiła i bladła. Z czarnej stała się szara, a później jasno srebrna, prawie niewidoczna, lecz tak boleśnie przypominająca o stracie najbliższej osoby, z którą łączyła go nierozerwalna więź. Nierozerwalna, a jednak tak krucha. Łatwo było o niej zapomnieć, a teraz, gdy zniknęła czuł pustkę w sercu.
         Kolejna potężna fala bólu odebrała mu oddech. Upadł na marmurową posadzkę, uderzając w nią kolanami. Na jego twarzy po wielu dniach noszenia maski obojętności w końcu zagościły jakieś uczucia, ale był to potwory ból i bezgraniczna rozpacz.
         Chłopak ukrył twarz w dłoniach. Czuł jakby ktoś mu wyrwał serce, zabrał mu wszystko, co czyniło go człowiekiem, pozostała tylko pusta skorupa niezdolna do niczego, nawet do życia.


-------------------------------------------------------------------------------------------------



Proszę bardzo oto szósta notka trochę krótka, ale myślę, że wystarczy. Mam nadzieję, że mnie nie zabijecie za to, co w niej napisałam. Zachęcam do wyrażania opinii w komentarzach.
Następne rozdziały będą ukazywały się, co tydzień w niedzielę.
A tak przy okazji dziękuję za te wszystkie odwiedziny i komentarze to naprawdę wielka motywacja dla mnie.
Przepraszam za wszystkie błędy.
Pozdrawiam :D u mnie niestety pochmurno, ale mam nadzieję, że u was słonko przygrzewa 

~~ Lightwoodówna ~~


P.S. czytasz => komentuj

To wielka motywacja dla mnie, nawet, jeżeli krytykujecie.



niedziela, 16 marca 2014

Rozdział V Wymazać z pamięci







Nie można wymazać z pamięci wszystkiego, co sprawia ból.
Miasto kości





Na dworze dawno zapadł zmrok, teraz mogło być już po północy. Jasna tarcza księżyca wisiała wysoko na tle granatowych chmur. Nie było widać żadnej gwiazdy.
Dziewczynę owionął wiatr, a deszcze, który niedawno zaczął padać zdążył już zmoczyć jej czarne włosy i ubranie. Wiedziała gdzie ma iść i nie zważając na to, że była już przemoczona do suchej nitki podążyła na przód.
Latarnie rzucały blade kręgi światła na szary, betonowy chodnik, a kroki Izzy odbijały się echem od wysokich budynków. Ulice były dziwnie spokojne, tylko kilka taksówek minęło dziewczynę śpieszącą na Brooklyn. W tej wszechobecnej ciszy było coś złowieszczego, jakby cały świat pogrążył się w żałobie. Jednak, Izzy nie miała czasu zaprzątać sobie tym głowy, musiała jak najszybciej dotrzeć do Magnusa. Byłoby o wiele prościej, gdyby odebrał od niej telefon, ale od czasu ich popołudniowej rozmowy, nie odebrał ani razu.
         Dziewczyna nie wiedzieć, czemu, była pewna, że zastanie czarownika w domu i dlatego, postanowiła tam iść, to była ostatnia nadzieja, tylko on może uratować Aleca.
          Gdy dotarła do mieszkania Magnusa niepewnie nacisnęła dzwonek. Stała przed drzwiami kilka minut, które ciągnęły się w nieskończoność. Chłodny wiatr przewiał ją do kości. Mokre ubrania ciążyły jej, nieprzyjemnie drażniąc skórę. Była przemarznięta, ale teraz to jej nie obchodziło, nie czuła chłodu.
Myślała tylko o tym, jak przekonać Magnusa, aby przybył do Instytutu.
         Dziewczyna drgnęła zaskoczona, gdy drzwi się otworzyły. Chociaż Izzy wiedziała, że czarownik mocno przeżył zerwanie z Alekiem, nie spodziewała się zastać go w tak opłakanym stanie. Był boso, miał na sobie jedynie stare, znoszone spodnie od dresu, opuszczone nisko na biodrach i wymięty, czarny T- shirt, który był na niego za duży przynajmniej o dwa rozmiary. Włosy zwykle postawione w wysokie kolce i posypane toną brokatu, teraz były splątane jakby właśnie wstał z łóżka. Dopiero po chwili do Izzy dotarło, że jest środek nocy i pewnie obudziła czarownika.
         Magnus wpatrywał się w dziewczynę sennym wzrokiem, jakby nie był pewien czy jeszcze śni.
- Musisz przyjść do Instytutu!- wypaliła Izzy, robiąc krok w jego stronę.
- Nic nie muszę- powiedział wolno czarownik.
- Jeśli nie przyjdziesz on umrze- krzyknęła, tracąc nad sobą panowanie.
Czarownik stał, jakby w ogóle jej nie usłyszał, wpatrywał się w mrok niewidzącymi oczami.
Izzy drżała z zimna, nie miała ochoty, dłużej stać na schodach, więc przepchnęła się koło Magnusa i weszła do mieszkania, gdzie było gorąco i duszno.
         Czarownik odruchowo poszedł do salonu i usiadł na złotej kanapie przed kominkiem,- w którym palił się błękitny ogień- dziewczyna usadowiła się na dywanie przed nim. Izzy rozejrzał się po pokoju: wszędzie walały się pudełka po jedzeniu na wynos i puszki po napojach, gdzieniegdzie leżały też chusteczki i styropianowe kubki po kawie.
- Byli u niego Cisi Bracia…- zaczęła, a po jej policzkach popłynęły łzy- powiedzieli… że nie przeżyje nocy…- głos zamarł jej w gardle. Ukryła twarz w dłoniach- nienawidziła, gdy ktoś widział, że płacze, ale teraz o to nie dbała.
- Jeśli oni mu nie pomogli, to skąd pomysł, że mnie się uda?- zapytał, Magnus, wpatrzony w błękitne płomienie w kominku.
Izzy otarła łzy i spojrzała na niego. Jego zielone, kocie oczy odbijały światło błękitnych płomieni, ale dziewczyna dostrzegła kryjący się w nich głęboko, ból.
- Już raz go uratowałeś- przypomniał mu dziewczyna, nie odrywając wzroku od jego twarzy.
Magnus westchnął, ale nic nie powiedział. Izzy z każdą mijającą sekundą była bardzie podenerwowana, wiedział, że nawet kilkuminutowa zwłoka może przesądzić o życiu Aleca.
Czarowni wyglądał, jakby toczyła jakąś, zaciętą, wewnętrzną walkę. Nagle poderwał się z kanapy i szybkim krokiem opuścił pokój. Dziewczyna odprowadziła go zdziwionym spojrzeniem. Magnus zniknął w korytarzu prowadzącym do jego sypialni.
        
Po kilku minutach wrócił, ubrany w czarne obcisłe jeansy i bluzę w takim samym kolorze, na nogach miał trampki do kostek, a jego włosy były gładko zaczesane do tyłu. Nie miał na sobie ani grama brokatu.
         Przechodząc koło regały sięgną po dużą, oprawioną w czerwony aksamit księgę i otworzył ją na pierwszej stronie. Podszedł do wściekle różowej ściany, naprzeciwko kominka i zaczął czytać. Wypowiadał cicho słowa w nieznanym przez Izzy języku.
Na środku ściany pojawił się jaśniejący punkt, który rozrastał się, aż osiągną rozmiary drzwi. Czarownik oderwał od niego wzrok i spojrzał na dziewczynę.
- Chodź- powiedział wskazując na Portal.
Magnus cofną się od ściany odkładając księgę na duży, drewniany stół pośrodku pomieszczenia.
- Ty pierwszy- powiedziała dziewczyna wpatrzona w drgającą powierzchnię Portalu.
- Jak chcesz- mruknął czarownik podchodząc do ściany.
Staną na wprost jaśniejących drzwi i zamknął oczy. Lśniącą taflę zaczął zastępować obraz przedstawiający wysoki budynek Instytutu.
Magnus wstąpił do Portalu, po chwili pojawił się po drugiej stronie.
Dziewczyna zrobiła to samo. Poczuła napierającą na nią ciemność, zakręciło jej się w głowie, nie mogła złapać powietrza. Nagle uderzyła kolanami w wilgotną trawę. Szybko wstała i otrzepała spodnie. Stała przed ogromnym, starym gmachem Instytutu.
         Czarownik zdążył już dojść do marmurowych schodów, dziewczyna szybko podążyła za nim, doganiając go dopiero przy drzwiach. Razem wkroczyli do środka. Magnus szedł szybko, a jego kroki odbijały się echem od ścian opustoszałego korytarza.



Po chwili stanęli przed drzwiami do Izby Chorych. Czarownik zawahał się zanim otworzył drzwi. Gdy w końcu nacisnął klamkę, miał kamienną twarz.
Izzy weszła do środka i podeszła do Jace’a, Magnus stanął w drzwiach.
Nocny Łowca poderwał się z krzesła spoglądając ze zdumieniem, raz na Izzy, raz na Magnusa. Po chwili odsunął się od łóżka Aleca z wyrazem zrozumienia na ściągniętej twarzy.
Czarownik nie był w stanie wejść do pomieszczenia, cały czas stał w drzwiach.
Izzy ścisnęło się serce, gdy spojrzała na brata. Zakręciło jej się w głowie i musiała złapać się metalowej ramy łóżka, żeby nie upaść. Oddychała szybko, w powietrzu czuła metaliczny zapach krwi. Pociemniało jej przed oczami.
- Musicie wyjść- usłyszała głos Magnusa, jakby stał na końcu długiego tunelu.
         Izzy zamrugała kilka razy i znów zobaczyła salę dla chorych. Jace ciągnął ją brutalnie za ramię. Dziewczyna z trudem ruszyła się z miejsca, nie chciała opuszczać brata, ale wiedziała, że to jedyna nadzieja, żeby mu pomóc.
         Nawet nie zauważyła, gdy znalazła się na korytarzu wyciągnięta tam przez Jace’a siłą. Chłopak zamknął z łoskotem drzwi i stanął obok nich, jak strażnik. Dziewczyna opadła na zimną, marmurową podłogę, opierając się plecami o wyłożoną boazerią ścianę. Oddychała ciężko jakby przebiegła maraton. Podciągnęła kolana do klatki piersiowej i oparła na nich głowę. Włosy opadły jej, tworząc kurtynę zasłaniającą ją przed wzrokiem Jace’a. Teraz mogła płakać bez przeszkód, ale jak na złość łzy nie chciały płynąć.
         Izzy spojrzała niepewnie na chłopaka. Jace stał sztywno przy drzwiach, niczym marmurowy posąg strzegący wejścia do zamku. Jedyną oznaką życia był wolny, miarowy ruch klatki piersiowej przy każdym oddechu.
         Isabelle była bardzo zmęczona, powieki ciążyły jej coraz bardziej. Ciemność, która ją ogarnęła była gęsta i nieprzenikniona.
Zasnęła…






--------------------------------------------------------------------------------------------------


Na początku chce was bardzo, bardzo mocno przeprosić za to opóźnienie. Babcia miała imieniny, prądu nie było, internet się nie chciał połączyć… wszystko uwzięło się, żeby tylko ta notka nie powstała.
Jest trochę krótsza niż inne, ale mam nadzieję, że wystarczy.
Kolejna notka mam nadzieję, że już bez utrudnień pojawi się za tydzień w sobotę.
Dobranoc i udanego poniedziałku- jeśli to jest możliwe :D

~~ Lightwoodówna ~~


P.S. czytasz => komentuj

To wielka motywacja dla mnie, nawet, jeżeli krytykujecie.

sobota, 8 marca 2014

Rozdział IV Gdy umiera nadzieja







Ok­ropnie przyk­ro jest pat­rzeć, jak umiera nadzieja.
Simone de Beauvoir





Izzy weszła cicho do Izby Chorych. Spojrzała w stronę Aleca; Jace pochylał się nad bratem i trzymał go za rękę. Niebieskooki spoglądał wprost na blondyna, w jego oczach oprócz bólu Izzy dostrzegła miłość i coś jeszcze, czego nie mogła odszyfrować.
Dziewczynie ścisnęło się serce. To może być ich ostatnia rozmowa- przemknęło jej przez głowę, ale szybko odgoniła posępne myśli.
Podeszła do nich cicho i opadła na taboret, obok łóżka. Byli oni tak zajęci sobą, że nie zauważyli przybycia dziewczyny, a ona nie miała zamiaru im przerywać. Zamiast tego spoglądała na nich nieśmiało.
Po chwili Jace poderwał głowę i spojrzał ze zdziwieniem na Izzy, ale nic nie powiedział.
Alec wolno odwrócił głowę w stronę dziewczyny. Jego niebieskie oczy były przepełnione smutkiem i bólem.
Nikt nic nie mówił, wszyscy spoglądali na siebie nawzajem.
Izzy złapała brata za rękę, ten odwzajemnił słaby uścisk i spróbował się uśmiechnąć, ale tylko zaniósł się głośnym, duszącym kaszlem. Izzy spojrzała na niego zaniepokojona. Chłopak mocniej zacisnął palce na dłoni siostry. Oddychał szybko i płytko. Był strasznie blady, szkarłat odcinał się groteskowo od jego jasnej skóry. Dziewczyna odgarnęła czarne, posklejane od krwi włosy z czoła chłopaka, cały czas trzymając go za rękę.
Jego skóra była zimna jak lód, a puls na nadgarstku bił wolno i niemiarowo. Zwalniał w miarę jak trucizna rozchodziła się po ciele Aleca- pomyślała dziewczyna. Nie widziała, ile jeszcze czasu mu zostało, ale była pewna, że niewiele.
Pogrążona w tych strasznych myślach, nie zauważyła, gdy Jace wyszedł z sali. Izzy cały czas wpatrywała się w brata, miał zamknięte oczy- spał lub znowu stracił przytomność- nie wiedziała.
W jej oczach zabłysły łzy, jeszcze nigdy tyle nie płakała. Czuła w sercu cierpienie Aleca. Wiedziała, że nie może mu pomóc choćby niewiadomo jak bardzo chciała. Izzy czuła się winna. Gdyby umiała go pocieszyć, porozmawiać z nim… może by nie wyszedł z Instytutu i to wszystko by się nie wydarzyło… tak gdyby…
Z zamyślenia wyrwał ja cichy głos.
- Nie obwiniaj się- powiedział chłopak, jakby czytał jej w myślach.- To nie twoja wina.- Jego głos był słaby, ale wyraźny.
- Ale… przecież …- głos jej się łamał, a łzy spływały po policzkach.
- Ciii…- szepnął Alec.- Teraz już nic nie zmienisz.-Jego głos był coraz cichszy, jakby oddalał się od niej, z każdym wypowiedzianym słowem.
- Przepraszam…- powiedziała Izzy prawie bezgłośnie, zalewając się łzami.
Chłopak mocniej ścisnął jej dłoń. Dziewczyna spojrzała na niego i otarła łzy drżącą ręką.
- Co mogę dla ciebie zrobić?- zapytała się.
Alec westchnął i skrzywił się z bólu.
- Możesz tu ze mną zostać- szepnął i zamknął oczy. Uścisk jego dłoni się rozluźnił i opadła bezwładnie na kołdrę.
Isabelle siedziała przy bracie i przyglądała się jego bladej, ściągniętej twarzy.
Chociaż Izzy była bardzo zmęczona, nie zmrużyła oka, cały czas czuwała przy Alecu.


        
Z głębokiego zamyślenia wyrwał ją trzask otwieranych i zamykanych drzwi. Dziewczyna odwróciła wolno głowę w tamtą stronę. Do Izby Chorych weszła Maryse w towarzystwie dwóch Cichych Braci. Ich pergaminowe szaty łopotały im wokół kostek, gdy podchodzili do Aleca.
Odsuń się dziewczyno- usłyszała naglący głos w swojej głowie.
Nie lubiła Cichych Braci, przyprawiają ja o dreszcze. Byli bardzo potrzebni i mądrzy, ale brakowało im tego, co ludzkie; miłości, współczucia, czy empatii.
Izzy czuła się tak, jakby oglądała wszystko z daleka, jakby nie miała wpływu na przebieg wydarzeń. Odsunęła się mimowolnie od łóżka chłopaka.
Jeden z Braci zajął jej miejsce, drugi stanął obok niego, przemieszczali się płynnie, jakby unosili się nad podłogą.
Izzy stanęła obok matki, miała ona zapuchnięte i zaczerwienione oczy, jakby płakała, ale przecież ona nigdy nie płacze. Dziewczyna przyglądała się poczynanią Cichych Braci. Pochylili się nad chłopakiem, przyglądając mu się swoimi niewidzącymi, zaszytymi oczami.
Po chwili jeden z nich podniósł głowę- cały czas nie zdejmując kaptura- i powiedział w ich głowach: Musicie stąd wyjść- jego głos był delikatny, lecz stanowczy, było w nim coś, co czyniło go bardziej ludzkim niż innych Cichych Braci, Izzy ten głos wydał się znajomy.
- Nie zostawię go!! – krzyknęła dziewczyna podchodząc bliżej brata, ciekawe czy ją słyszał.
- Oni mu pomogą- szepnęła jej do uch matka, głos jej drżał, była bliska łez.
Izzy jeszcze chwilę stała w miejscu, bez słowa, a potem opuściła posłusznie pomieszczenie wraz z Maryse. Zatrzymała się w drzwiach i posłała ostatnie smutne spojrzenie w stronę Aleca.



Gdy wyszły razem na korytarz, Isabelle zdała sobie sprawę, że jest już noc. Z okna na końcu korytarza sączył się słaby blask księżyca, posrebrzając wszystko w pobliżu. Żadna lampa nie świeciła się na korytarzu.
Maryse zdążyła już zniknąć za zakrętem, gdy nogi ugięły się pod dziewczyną i upadła z głuchym łoskotem na marmurową posadzkę, jej drżący oddech odbija się echem od wyłożonych boazerią ścian, była tu zupełnie sama.
Oparła się plecami ścianę i podciągnęła kolana do klatki piersiowej.
Zastanawiała się, co Cisi Bracia robią Alecowi. Na samą myśl o wymyślnych narzędziach i skomplikowanych urządzeniach, których mogli używać przeszył ją dreszcz. A może pomogą mu, może jeszcze nie jest za późno.
Zagłębiona we własnych myślach nawet nie zauważyła, gdy odpłynęła w objęcia Morfeusza.



***



Maryse znalazła Jace’a w bibliotece. Siedział przy długim, dębowym stole w kącie pomieszczenia. Wpatrywał się niewidzącym wzrokiem w okno.
Chwilę się wahała, aż w końcu podążyła w jego stron. Stanęła przed chłopakiem, zasłaniając mu widok, lecz on cały czas patrzył przed siebie pustym wzrokiem.
Maryse westchnęła.
- Jace…- zaczęła i znów westchnęła.- Przyszli Cisi Bracia- dokończyła, siadając na rzeźbionym krześle z wysokim oparciem.
Położyła łokcie na wypolerowanym blacie i ukryła twarz w dłoniach. Jej aksamitne, czarne włosy spłynęły kaskadą po jej ramionach.
W bibliotece zapadła głęboka, prawie namacalna cisza. Było tylko słychać rytm ich udręczonych serc. Jej- spokojny, jego- szybki i niemiarowy.
Maryse wiedziała, że Jace cierpi razem z Alekiem, ale nie mogła nic na to poradzić, byli w końcu swoimi parabatai. Znając Jace’a obwiniał się za wszystko, co się stało- a przecież to nie była jego wina.
Chłopak poderwał się gwałtownie z krzesła, o mało, co je przewracając.
Wybiegł z biblioteki zamykając za sobą, z łoskotem wielkie, drewniane drzwi.



Jace stanął przed Izbą Chorych. Nacisnął klamkę, jednak drzwi się nie otwarły, wściekły kopnął w nie z frustracją.
Zaalarmowana hałasem Izzy, otworzyła senne oczy i pojrzała na chłopaka. Blondyn spostrzegł ją dopiero teraz i zdziwiony patrzył jak podnosi się wolno z podłogi.
- Nie wpuszczą cię- powiedziała i ziewnęła.
Oczy miała zaczerwienione, jakby długo płakała zanim zasnęła.
Jace otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale dziewczyna nigdy nie dowiedziała się, co, bo w tej chwili drzwi do Izby Chorych otwarły się ukazując wysoką postać Brata Zachariasza.
Gdzie jest Maryse?- Pytanie zabrzmiało w ich głowach.
- W bibliotece- odpowiedział automatycznie Jace.
Cichy Brat podążył we wskazanym kierunku. Chłopak poszedł za nim.
- Co z nim?- dopytywał się, ale nieskutecznie.
Po chwili Izzy podążyła za nimi.



Maryse wciąż siedziała przy długim stole, gdy weszli do biblioteki. Podniosła głowę i spojrzała na nowoprzybyłych, Miała wilgotne, zapuchnięte oczy, szybko je otarła wierzchem drżącej dłoni.
Jace stanął przy drzwiach i skrzyżował ręce na piersi, Izzy stanęła obok niego.
Brat Zachariasz podszedł do kobiety. Gdy ta wstała przemówił w ich głowach głębokim, smutnym głosem: Nic nie możemy już dla niego zrobić.
Oczy Maryse rozszerzyły się i jakby zaszły mgłą. Jace nawet nie drgnął, stał z kamienną twarzą nie wyrażającą żadnych uczuć. Po policzkach Izzy popłynęły gorące łzy.
On nie dożyje ranka- dodał, po czym nałożył kaptur i opuścił bibliotekę z pochyloną głową.
Zatrzymał się jeszcze, przy Jace’ie i powiedział- współczuje ci Nocny Łowco- chłopak spojrzał na Cichego Brata ze zdumieniem i dostrzegł wyblakłą runą parabatai na jego obojczyku, tylko częściowo zakrytym szatą.
Maryse zaczęła się trząść. Czuła, że tego ni wytrzyma… najpierw Max teraz Alec, dlaczego to wszystko ją spotyka. Kolana się pod nią ugięły i upadła na zimną, kamienna podłogę, ukrywając twarz w dłoniach. Izzy chciała podbiec do matki, pocieszyć ją, ale coś ją zatrzymało, nie mogła ruszyć się z miejsca.



***



Jace pobiegł do Izby Chorych, a Izzy podążyła za nim ocierając oczy, jednak zaraz znów, po policzkach pociekły jej łzy.
Musiała przyspieszyć, aby dogonić chłopaka. Gdy zrównała z nim krok zauważyła, że jego twarz spowija kamienna maska, nie wyrażająca żadnych uczuć,
Skręcili razem w korytarz prowadzący do Izby Chorych. Zdążyli jeszcze dostrzec rąbek pergaminowej szaty Cichego Brata, znikający za zakrętem.
Chłopak wszedł do pomieszczenia jako pierwszy, Izzy jednak, wahała się chwilę, po czym podążyła w ślad za blondynem.
Pierwsze, co spostrzegła to krew. Znów pokrywała wszystko w sali.
Oczy dziewczyny zaszły łzami, gdy spojrzała na brata. Był jeszcze bledszy niż wcześniej, jeśli to w ogóle możliwe. Bandaż na jego piersi był przesiąknięty szkarłatem, chłopak miał zapadnięte policzki wilgotne od potu i krwi włosy.
Jace usiadł na krześle obok łóżka Aleca.
Izzy czuła się pusta jakby całe powietrze z niej uciekło. Nogi odmówiły jej posłuszeństwa, nie mogła ruszyć się z miejsca. To wszystko ją przytłaczało. Wpatrywała się pustym wzrokiem w przestrzeń.
Nagle pewna myśl wyrwała ją z odrętwienia. Może to coś da – pomyślała, gdy opuszczała salę. W drzwiach zatrzymała się i spojrzała na brata leżącego bez ruchu pośród bieli i szkarłatu. To mógł być ostatni raz, gdy widzi go żywego- pomyślała i wyszła z pomieszczenia.



-------------------------------------------------------------------------------------------------


Jest to już 4 notka. Nie dzieje się w niej zbyt dużo, ale mam nadzieję, że wam się spodoba. Teraz staram się skupić na tym, jak każdy będzie przeżywał ostatnie chwilę z Alekiem,( chociaż nie mówię, że na pewno umrze).
Jestem nieźle nakręcona, bo niedawno licznik wybił piękne 200 odwiedzin, dziękuje wszystkim, którzy się do tego przyczynili, jesteście wielcy. Oby tak dalej, więc odwiedzajcie, komentujcie i obserwujcie :D
Pozdrowiona i miłego weekendu. U mnie słonko grzeje i jest pięknie.
 Kocham was wszystkich.


~~ Lightwoodówna ~~













sobota, 1 marca 2014

Rozdział III Witaj i żegnaj






-  Atque in perpetuum, frater, ave atque vale – wyszeptał.  Słowa wiersza nigdy
nie wydawały się tak pasujące.
Na wieki wieków, mój bracie, witaj i żegnaj.

Mechaniczna Księżniczka





Izzy pobiegła szybko na górę. W zawrotnym tempie włożyła strój bojowy, odszukała bat i kilka sztyletów pod górą ubrań i kosmetyków i zeszła do kuchni. Była tam jako pierwsza, gdy tylko opadła na krzesło, wyjęła stelę zza paska i zaczęła rysować runy na swoich ramionach.
Ledwo zdążyła skończyć pierwszą, a drzwi do kuchni się otwarły i wkroczył Jace. Był cały w czerni, która kontrastowała z jego jasnymi włosami. Trzymał długi, połyskujący miecz w lewej dłoni i wąski nóż z rękojeścią z kości słoniowej w prawej. Na jego karku i dłoniach widniały znaki, jakby namalowane czarnym atramentem.
Izzy właśnie kończyła ostatnią runę, gdy do pomieszczenia weszła Maryse. Niosła kilka mizerykordii i serafickich noży. Dziewczyna wstała i podeszła do matki. Kobieta podała każdemu broń, nie podnosząc głowy. Jej długie, czarne włosy były teraz związane w ciasny kucyk z tyłu głowy, minę miała zaciętą i lekko smutną.
- Wszyscy gotowi?- zapytała, przerywając ciszę panującą w kuchni. Izzy i Jace tylko skinęli głowami.
Maryse włożyła ostatni sztylet za pas i razem wyszli z pomieszczenia, kierując się do starej, skrzypiącej windy. Szli w milczeniu, słychać było tylko ich ciężkie kroki na marmurowej podłodze.
Wyszli z Instytutu bez słowa. Dopiero, gdy przekroczyli bramę Izzy zapytała:
- Wiesz dokładnie gdzie on jest?
- Nie- odpowiedział krótko Jace. Zamyślił się i dodał- szukajcie ciemnych, wąskich uliczek.
Rozeszli się. Każdy w inną stronę.
Dziewczyna błądziła po labiryncie ulic, tak dobrze jej znanych, a zarazem obcych i tajemniczych.
Minuty ciągnęły się w nieskończoność, czuła jakby każda mijająca sekunda odmierzała uderzenia serca jej brata. Bała się, że go nie znajdą, że będzie za późno… posępne myśli krążyły jej po głowie, gdy przemierzała ulice.
Izzy odeszła zaledwie kilka przecznic od Instytutu, gdy coś zauważyła.
- O Boże!- wykrzyknęła upadając na kolana obok bezwładnego ciała chłopaka. Jego czarne włosy posklejane były krwią i jadem demona, ciało pokrywały liczne rany. Wszędzie było pełno krwi.
- Alec… Alec proszę…- szeptała, potrząsając bezwładnym ciałem brata.- Obudź się.- Łzy spływały jej po policzkach i spadały na brudny, pokryty szkarłatem chodnik.
Położyła trzęsącą się rękę na sercu brata. Więc nie było jeszcze za późno- pomyślała- jego serce nadal bije.
Dziewczyna wyjęła z kieszeni telefon i wybrała numer Jace’a. Odebrała po pierwszym sygnale.
- Zn… - zaczął chłopak.
- Tak- przerwała mu dziewczyna.- Jestem trzy przecznice od Instytutu. Na południe- wyjaśniła i nie czekając na odpowiedź rozłączyła się. Schowała telefon z powrotem do kieszeni i wyjęła stelę. Narysowała na nadgarstku brata runę uzdrawiającą. Gdy tylko skończyła, ta zniknęła, ale stan chłopaka się nie poprawił. Izzy powtórzyła zabieg kilka razy, lecz bez efektu. Dziewczyna zaklęła pod nosem.
Ułożyła sobie głowę Aleca na kolanach i gładziła go po włosach.- Obudź się… proszę, obudź się…- szeptała czekając na Jace’ego i matkę.



Nie wiedziała ile czasu minęła zanim w uliczce pojawił się jasnowłosy oraz Maryse, dla niej to była wieczność. Gdy podeszli bliżej Izzy zauważyła, że oboje byli bladzi, ale zbledli jeszcze bardziej dostrzegając Aleca. Jace upadła na kolana obok Izzy i chwycił dłoń brata. Musiał wyczuć puls, ponieważ w jego oczach odmalowała się ulga. Chłopak wyjął stelę, ale Izzy złapała go za nadgarstek.
- Iratze… nie działa…- wyjąkała z trudem.
Maryse stała, jakby skamieniała, przyglądała się sytuacji z wyrazem bezkresnego przerażenia na ściągniętej twarzy.
Jace podniósł Aleca z brudnego od krwi chodnika, jakby ważył tyle, co dziecko i skierowała się do Instytutu. Maryse się ocknęła i podążyła za nim, Isabelle szła na końcu.



Gdy dotarli do celu, blondyn wniósł brata do Izby Chorych i delikatnie złożył go na jednym z łóżek, nakrytych białą pościelą. Maryse nie weszła tu z nimi. Poszła wezwać Cichych Braci.
Isabelle usiadła z jednej strony łóżka, a Jace z drugiej. Dziewczyna złapała Aleca za rękę. Na jej policzkach widniały stróżki łez, jednak ich nie otarła. Siedziała skulona na krześle i wpatrywała się w brata, zastanawiając się, co mogłaby dla niego zrobić.
Jace siedział nieruchomo, wzrok utkwił w podłodze. Był cały we krwi Aleca, ale go to nie obchodziło.
Nagle blondyn poderwał się z krzesła i szybko opuścił pomieszczenie pozostawiając, Izzy i Aleca samych.
Dziewczyna nie wiedziała, co wywołało u niego taką reakcję, nie poszła jednak tego sprawdzić, nie chciała opuszczać rannego.
Alec drgnął, zaalarmowana nagłym ruchem dziewczyna poderwała głowę.
Chłopak zakaszlał gwałtownie, a po jego brodzie pociekły stróżki krwi. Zamrugał szybko i spod przymrużonych powiek spojrzał na siostrę. Jego błękitne oczy przepełniał ból. Oddychał płytko i wolno.
- Izzy… nie pozwól im…- szepnął prawie bezgłośnie, ale nie dokończył zanosząc się kaszlem. Spojrzał błagalnie na siostrę i zamknął oczy. Nie odezwał się więcej.
Właśnie w tej chwili Jace wszedł do sali, z impetem otwierając drzwi. Bez słowa podszedł do Aleca, nie spoglądając nawet na Izzy, która przyglądała mu się ze zdumieniem.
Chłopak zaczął rozcinać i tak już podziurawioną bluzę Aleca odsłaniając długą, poszarpaną ranę, biegnącą od prawego obojczyka do pasa.
- On…- zaczęła Izzy.- On się odezwał- szepnęła cicho, przyglądając się poczynanią brata. Gdy odsłonił już całą ranę, zaczął ją oczyszczać, był przy tym bardzo delikatny.
- Powiedział „ nie pozwól im…”- dodała nie zważając na brak reakcji Jace’a.
- Nie pozwól im, co?! – zapytał ostro, nie przerywając, ani na, chwilę pracy.
- Nie wiem- westchnęła, ocierając oczy.
Jednocześnie chciała stąd uciec, nie mogła patrzeć na umierającego brata, ale coś kazało jej zostać i tego czegoś posłuchała. Postanowiła pomóc Jace’owi, przeszła przez salę do dużej metalowej szafy i zaczęła w niej czegoś szukać. Po chwili wróciła niosąc kilka bandaży i ręczników. Położyła to wszystko na wolnym łóżku i poszła do małej łazienki na końcu pomieszczenia. Wzięła dwa ręczniki i zmoczyła je zimną wodą. Gdy wróciła do Izby Chorych Jace skończył już oczyszczać ranę i teraz ją bandażował, a biały bandaż, gdy tylko stykał się z raną zabarwiał się szkarłatem.
Kiedy skończył, Izzy mokrym ręcznikiem, delikatnie zmyła krew z twarzy Aleca, drugi położyła mu na czoło jak kompres. Blondyn przyglądał się innym raną Lightwooda.
Nagle do sali wpadła zdyszana Maryse.
- Oni… powiedzieli, że przybędą… przybędą jak znajdą czas- wysapała nie patrząc na syna.
Izzy wstała gwałtownie, przewracając krzesło, na którym siedziała.
- Jak to?! Przecież oni nigdy nie mają czasu- krzyknęła oburzona.- A jak…- nie dokończyła, jednak wszyscy wiedzieli, co chciała powiedzieć: „ A jak nie zdążą?”- te słowa wisiały w powietrzu między nimi. Nikt nie śmiał się odezwać. Stali tak wpatrując się w swoje twarze – blade i ściągnięte.
Cisze przerwał słaby głos.
- Ja też mam coś do powiedzenia- wychrypiał Alec nie otwierając oczu. Wszyscy zwrócili się w jego stronę. Chłopak powoli otworzył oczy i przebieg wzrokiem po zebranych przy łóżku.
- Zostawcie mnie w spokoju.- Mówił cichym, lecz pewnym głosem.- Nie chcę żadnych Cichych Braci- dodał i zaniósł się kaszlem.
Wszyscy stali bezradni, nie wiedząc, co zrobić. Izzy rozejrzała się uważnie po sali. Wszędzie było pełno krwi; na łóżkach, podłodze, a nawet na ścianach. Szkarłat zabarwił wszystko, tworząc scenę, wyjętą wprost z horroru. Dziewczyna spojrzała jeszcze raz na Aleca i wyszła wraz z matką z pomieszczenia.



***



Izzy przystanęła na korytarzu wyjmując telefon. Długo zastanawiała się czy to dobry pomysł. W końcu wybrała numer i zadzwoniła. Po kilku sygnałach odebrał.
- Kto śmie przeszkadzać Wysokiemu Czarownikowi Brooklynu?!- zagrzmiał gniewny głos Magnusa.
- To ja, Izzy- odpowiedziała spokojnie dziewczyna.
- Czego?- zapytał oschle czarownik.
- Potrzebuje twojej pomocy- wyjaśniła.
- To będzie kosztować- oznajmił monotonnym głosem, niezbyt zainteresowany ofertą.
- Mam kasę- odpowiedziała gniewnie, była zła na Magnusa za jego brak zainteresowania.- Chcesz wiedzieć, o co chodzi czy nie?!- krzyknęła do słuchawki.
- Mów.
- Musisz uratować Aleca.- Głos drżał jej tak mocno, że czarownikowi trudno było ją zrozumieć.
- Co?!- zapytał znacznie bardziej zainteresowany. Izzy mogła przysiąść, że zerwał się gwałtownie z kanapy, a po odgłosach dobiegających z telefonu wywnioskowała, że jego kotu to się nie spodobało.
- On… on jest ranny.- Mówiła cicho, łamiącym się głosem.- Umiera- dodała prawie bezgłośnie.
Dopiero po chwili dotarło do niej, że czarownik się rozłączył.
Stała teraz zupełnie sama w głuchej ciszy.



***



Jace został sam w Izbie Chorych. Usiadł przy łóżku brata. Schował twarz w dłoniach. Nie wiedział, co ma zrobić. Czuł cierpienie Aleca, wiedział, że każdy oddech jest dla niego męką.
Wypróbował już wszystko, ale to nic nie dało. Był bezsilny wobec bólu jego parabatai. To była tylko kwestia czasu, czuł jak życie z niego ucieka. Czuł jakby to działo się również z nim. Cierpiał razem z Alekiem. Wiedział, że kiedy go straci, straci również część siebie, tę najlepszą część. Już nigdy nie będzie taki jak przedtem. Pogrążony w swoich myślach nie zauważył, że Alec się poruszył. Z zamyślenia wyrwał go uścisk zimnej dłoni na nadgarstku. Poderwał głowę i spojrzał na Lightwooda. Ten przyglądał się mu badawczo, pociemniałymi od bólu oczami. Jace spokojnie zniósł jego wzrok. Alec wciąż trzymał go za nadgarstek, zasłaniając swoimi szczupłymi palcami ślady wspólnych bitew i runów narysowanych przez parabatai.
Nie musieli nic mówić- rozumieli się bez słów.
A to było ich pożegnanie…


 --------------------------------------------------------------------------------------------

I oto w magiczny sposób ukazała się już trzecia notka . Jest trochę smutna, ale mam nadzieję, że wam się spodoba.
Przypominam, że nawet, jeśli w tym opowiadani ktoś zginie w następnym może być żywy- opowiadania nie mają na siebie wpływu.
Z góry dziękuje za odpowiedzi i pozdrawiam wszystkich Nocnych Łowców, Podziemnych i Przyziemnych odwiedzających mojego bloga.


~~ Lightwoodówna ~~


P.S. czytasz => komentuj

To wielka motywacja dla mnie, nawet, jeżeli krytykujecie.