czwartek, 24 lipca 2014

Epilog. Gorsze od śmierci







,,Jest tyle gorszych rzeczy od śmierci.

Nie zaznać miłości, albo być do niej niezdolnym."

Cassandra Clare Mechaniczna Księżniczka






Magnus otworzył oczy. Nie był już w swojej sypialni. Leżał na czymś gładkim i zimnym. Wokół było bardzo ciemno, Czarownik nie widział własnych dłoni. Wolno uniósł głowę próbując dojrzeć coś w mroku. Nie był w stanie wstać, jakby coś przygniatało go do ziemi. Ciemność napierała na niego, jak wielka czarna masa. Wokół niego znajdowała się tylko pustka. Czuł lodowatą, twardą powierzchnię po sobą i gęsty mrok nad sobą.
Czyli tak wygląda piekło- pomyślał, starając się wstać.
         Z trudem udało mu się podnieść na kolana. Próbował wymacać coś rękami wokół siebie. W końcu dotknął czegoś przypominającego ścianę lub mur zrobiony z chropowatego kamienia. Wstał wspierając się o to coś. Ciężko było mu, utrzymać się na nogach. Oparł się plecami o kamienną ścianę, próbując odetchnąć, jednak powietrze było, jakby za gęste do oddychania, jakby znajdował się pod wodą i próbował zaczerpnąć tchu.
         Zawsze wyobrażał sobie piekło, jako miejsce gorące i brudne; rojące się od demonów i grzeszników skutych łańcuchami. Tu jednak było cicho, przerażająco cicho, spokojnie i pusto. O wiele bardziej wolałby cierpieć niewypowiedziane męki w otchłani wypełnionej ogniem, a niżeli spędzić wieczność w samotności i ciemności.
         Gdy tylko o tym pomyślał, gdzieś w oddali pojawił się jaśniejący punkt. Magnus nie wiedział, czy znajdował się on na niebie czy na ziemi, ale dodawał mu otuchy i wołał go swym ciepłym blaskiem. Teraz łatwiej było mu wstać, jakby ktoś zdjął z niego jakiś wielki ciężar.
         Ostrożnie postawił pierwszy chwiejny krok, a potem kolejne, zbliżając się do źródła światła. Lśniąca plamka przybliżała się z każdym krokiem. Blask oślepiał Magnusa, ale mógł on dostrzec postać, jakby wyłaniającą się z owego światła niczym z tafli jeziora.
         Każdy kolejny krok przychodził mu z coraz większym wysiłkiem, ale jakaś niewidzialna siła pchała go na przód, zmuszając do podejmowania trudu.
         Czarownik przez zmrużone powieki dostrzegł chłopaka, na tle jasności, który spowity był w biel, od której odcinały się czernią włosy długie do ramion. Był piękny.
         Magnus nie był w stanie zrobić kolejnego roku. Upadł, uderzając kolanami w twardą posadzkę. Ból rozszedł się falą po jego ciele.
Po chwili Czarownik podniósł się z trudem, ale uparcie starał się posuwać na przód.
Jeszcze 5 kroków. Chłopak przyglądał się staraniom Magnusa z zaciekawieniem w smutnych, błękitnych oczach.
Tylko 3 kroki. To musi być Anioł – pomyślał Czarownik. Czuł jakby stawiał opór silnemu wiatrowi, uparcie prąc na przód.
2 kroki. To jest Anioł. Twarz chłopaka- anioła przestała wyrażać zaciekawienie, była teraz promienna, niczym słońce, ale uśmiech nie do sięgnął smutnych, błękitnych oczu.
1 krok. Magnus znów upadł na kolana, nie miał siły wstać. Chłopak wyciągnął dłoń do Czarownika.
Po chwili znaleźli się w swoich objęciach. Po ich policzkach spływały łzy. Białe skrzydła otulały ich niczym delikatny puch.
To jest Mój Anioł – pomyślał Magnus całując Aleca, jak jeszcze nigdy w życiu…








* The End *









-------------------------------------------------------------------------------------------------

To już jest koniec…
Opowiadanie zostało zakończone :D,  następne już się pisze, ale nie wiem kiedy się ukaże.
Mam nadzieję, że takie zakończenie wam się podoba. Wyszło troszkę krótko, ale chyba jest ok. ;).
Dziękuję wszystkim czytelnikom, za odwiedziny i komentarze, to na prawdę daje kopa do dalszej pracy :D
A tak wyglądają 102 strony rękopisu tego opowiadanka :D






~~ Lightwoodówna ~~
P.S.To opowiadanko, które właśnie skończyłam, ma tytuł "Mój Anioł"









sobota, 12 lipca 2014

Taki tam obrazek...

Wakacje się już na dobre zaczęły, a mnie naszło natchnienie, ale niestety nie na pisanie :D tak więc powstał ten obrazek:
Mam nadzieję, że wam się podoba :)
A wy też rysujecie ?? Możecie przesłać mi swoje prace a ja umieszczę je na blogu :D
~~ Lightwoodówna~~

P.S. Kto jeszcze nie przeczytał, w poście niżej znajduje się dziesiąty i już ostatni rozdział tego opowiadania :D

niedziela, 6 lipca 2014

Rozdział X Akt sojuszu ze śmiercią




"Oczy spojrzyjcie po raz ostatni, ramiona po raz ostatni zegnijcie się w uścisk. A wy podwoje tchu zapieczętujcie akt sojuszu ze śmiercią..."

William Shekspir " Romeo i Julia"




Jace nie pamiętał drogi powrotnej do Instytutu. Wszystko wydawało mu się szare i nieważne. Wciąż wracał myślami do dwóch wspomnień.
Pierwsze: błękitnych oczu Aleca, patrzącym niewidzącym wzrokiem w przestrzeń, obojętne na wszystko.
Drugie wspomnienie było jeszcze żywsze, bo zdarzyło się tylko kilkanaście minut temu.
Stał wraz z Maryse, Izzy i Magnusem nad płonącym stosem. Szary dym unosił się do sufitu, niczym wysoka kolumna podtrzymująca sklepienie. Magnus i Isabelle stali z drugiej strony stosu, ale słyszał cichy szloch dziewczyny i kojący głos Magnusa, jednak nie zrozumiał jego słów. Maryse również płakała, próbowała to ukryć przed Jace'em, zakrywając twarz dłońmi.
Chłopak nie do końca wiedział, co ma zrobić. Nie mógł oddychać, po części przez dym gromadzący się w pomieszczeniu, po części przez ból w piersi. Myślał, że jego serce już dawno pękło, ale dopiero teraz czuł, jakby coś rozrywało je z mocą buldożera. Ból odbierał mu oddech. Z wielkim wysiłkiem powstrzymywał się od krzyczenia z bólu. Starał się zachować kamienną twarz. Ktoś mógłby pomyśleć, że jest nieczuły, ale on nie potrzebował współczucia i litości ze strony innych. Ich puste słowa i sztuczne spojrzenia i tak by nic nie dały.



****


W następnych dniach Izzy prawie całymi dniami siedziała u Magnusa. Dawało jej to poczucie jakiegoś działania, chociaż tak naprawdę nic nie robiła. Na początku Czarownik niechętnie przyjmował Łowczynię, jednak z czasem przyzwyczaił się do jej częstych wizyt i doszedł do wniosku, że i jemu to pomaga, chociaż nie na długo.
Magnus starał się być przy niej opanowany i spokojny, ale nie było to dla niego łatwe, bo targało nim wiele uczuć niezrozumiałych dla jego samego. Gdy Izzy przychodziła, starał się być wyrozumiały i ją pocieszać, bo tego wymagała sytuacja, jednak, gdy wychodziła Czarownik znów popadał w depresje i odrętwienie, nie mogąc zebrać myśli. Tak było przez cały tydzień, który minął od... śmierci Aleca.
Najpierw Izzy wypłakiwała mu się w rękaw, a potem sam próbował ogarnąć własne emocje. Dziewczyna nieświadomie sprawiała mu jeszcze większy ból, wypowiadając na głos imię chłopaka. Nigdy jednak nie okazywał przy niej cierpienia, nie chciał obarczać jej, jeszcze swoimi przeżyciami, ale gdy wychodziła dawał upust swoim emocją.
Czasami po prostu krzyczał, nie były to jakieś konkretne słowa. Krzyczał z bólu i bezsilności, z żalu i cierpienia, które nie pozwalało mu normalnie funkcjonować. To wszystko zwyczajnie go przerastało, nie dawał sobie rady z normalnym życiem. Nie był w stanie racjonalnie myśleć.
Najgorsze były noce. Czasem w ogóle nie mógł spać. Leżał w łóżku wpatrując się w czarny sufit swojej sypialni i myśląc o wszystkich kochanych przez siebie osobach, które odeszły. Było to bezowocne, niepotrzebne i wpędzało go w jeszcze głębszą depresję.
Gdy udawało mu się zasnąć, sen nie trwał długo. Zawsze budził, się z krzykiem, z przerażających koszmarów tylko po to, by przekonać się, że są rzeczywistością.
Przestał jeść, nie z chęci zagłodzenia się na śmierć, ale nie był w stanie nic przełknąć. Snuł się cały dzień po domu niczym zjawa nie znająca spokoju. Gdy przychodziła Isabelle starał się jakoś ogarnąć, nie dawać po sobie poznać jak bardzo cierpi, ale podejrzewał, że ona wiedziała, co on czuł. Mimo, że sama była bardzo przygnębiona starała się pocieszyć Magnusa, chociaż ona najlepiej wiedziała, że puste słowa nie pomagają.
Dziewczyna czasami przesiadywała całe dnie na kanapie wpatrzona pusty wzrokiem w ścianę, ale najwidoczniej jej to pomagało, bo wracała i robiła to samo. Magnus czasami przyłączał się do niej, lecz tylko na krótko, bo nie mógł dłużej usiedzieć w jednym miejscu. Coś zmuszało go do ciągłego, bezcelowego chodzenia po domu, po to tylko by miał jakieś zajęcie.
Tak było codziennie. Wciąż w kółko to samo. Od pogrzebu Aleca Magnus nie odezwał się ani słowem, nie miał już, do kogo mówić. Nie był już tą samą osobą, od czasu ostatniego spojrzenia w cudowne błękitne oczy Alexandra.


****

Teraz musiał przygotować się na morderczą misję, jaką jest odnalezienie i zabicie demona, który odebrał mu przyjaciela.
Potrzebował broni, dużo broni. Każdą, jaką potrafił władać, czyli wszystko, co było w Instytucie i kilka okazów z jego osobistej kolekcji. Miecze, sztylety, mizerykordie, bicze, serafickie ostrza, łuk, noże do rzucania... to były tylko niektóre z broni, które zabierze ze sobą. Jeszcze stela, magiczne światło i sensor. To powinno wystarczyć, a przynajmniej taka miał nadzieję. Nie obchodziło go czy wyjdzie z tej bitwy żywy, teraz to już nie miało znaczenia, nie miał już, dla kogo żyć, więc równie dobrze mógł zginąć.*

****

Był już późny wieczór. Magnus siedział na łóżku w swojej sypialni. Włączył jedynie lampkę nocną, więc w pokoju panował półmrok. Krótki sztylet połyskiwał na stoliku, odbijając słabe światło. Czarownik trzymał w ręce długopis i kartkę wyrwaną z notesu. Dłonie tak mu drżały, że ledwo mógł utrzymać w nich długopis. Wpatrywał się tępo w pustą stronę, nie wiedząc, co napisać. Nigdy nie musiał się z nikim żegnać, zawsze to oni odchodzili, a on zawierał nowe znajomości, zapominał... ale teraz było inaczej, nie umiał zapomnieć, nie chciał zapomnieć...
W końcu napisał na kartce tylko jedno słowo i odłożył ją na białą narzutę zakrywającą łóżko. Magnus podniósł sztylet leżący na stoliku, ostrze zalśniło, odbijając światło lampki nocnej. Było niezwykle cienkie i wąskie, ale równie bardzo zabójcze.
Sztylet był stary, Czarownik przywiózł go ze swojej pierwszej podróży do Londynu. Wiązało się z nim wiele wspomnień, których wolał teraz nie rozpamiętywać. Był gotowy, a przynajmniej tak mu się wydawało, jeśli można być gotowym na śmierć. Poczuł się dziwnie lekki jakby już odrywał się od rzeczywistości. Ręce już mu nie drżały.
Chwycił pewnie sztylet i przytknął ostrze do wnętrza lewego nadgarstka. Szybkim ruchem przesunął je w dół. Nie odczuł, bólu, ale skrzywił się na widok głębokiej rany, z której obficie płynęła krew. Już nie ma odwrotu- pomyślał i powtórzył zabieg na drugiej ręce. Efekt, był taki sam.
Szkarłat spływał szybko na koc, tworząc na nim krwawe wzory. Każda sekunda ciągnęła się niemiłosiernie, każda kropla krwi odmierzała czas do końca jego życia.
Magnusowi zaczęło szumieć w uszach, słyszał rytm własnego serca, które zdawało się przyspieszać, z każda kroplą przelanej krwi. Czarownikowi zakręciło się w głowie i zsunął się z łóżka.. Krew tworzyła kałużę na drewnianej podłodze, wpływając w szczeliny w deskach. Pokój wirował przed oczami Magnusa, zamieniając się w zamazaną, barwną plamę.
Powieki ciążyły mu coraz bardziej. Każdy kolejny oddech przychodził z coraz większym wysiłkiem. Wszystko zmieniało barwę na szkarłatną.
Ciemność zbliżała się coraz szybciej. Szalejący puls Magnusa zaczął zwalniać, a każde kolejne uderzenie było jak krok w ciemność, we wszech ogarniającą pustkę. Jakiś głos w głowie Czarownika szeptał- zamknij oczy... zaśnij... Czarownik go posłuchał.
Przed oczami stanął mu obraz Aleca, miał zatroskaną i lekko wystraszoną minę
- Kocham cię Alexandrze- wyszeptał z trudem, nim wszystko pogrążyła ciemność...

****

Isabelle wstała wcześnie. Idąc korytarzem minęła pokój Aleca. Drzwi były zamknięte, ale Izzy wiedziała jak wygląda teraz to pomieszczenie- wszystkie rzeczy jej brata zostały zabrane, a sypialnia przypominała, każdy inny pusty pokój w Instytucie. Dziewczyna zatrzymała kilka rzeczy należących do Alexandra. Jego stele, magiczny kamień i telefon. Maryse zabrała wszystkie inne przedmioty i gdzieś je schowała.
Isabelle często nie mogła w nocy spać i słyszała kiedyś jak jej matka płakała. Nigdy dotąd nie widziała, żeby Maryse płakała, nawet po śmierci Maxa, ale teraz najwidoczniej to ją już przerosło. Strata dwójki dzieci i odejście męża... to było za dużo.
Dziewczyna zagryzła zęby. Nie wolno ci płakać- nakazała sobie w myślach. Jednak jedna, zabłąkana łza stoczyła się leniwie po jej policzku.
Izzy wyszła z Instytutu, kierując się na Brooklin. Był to już jej rytuał, wstawała rano i wychodziła do Magnusa, często przesiadywała u niego cały dzień. Te spotkania dawały jej siłę do życia.
Była już pod domem Magnusa. Drzwi były otwarte, co wcale jej nie zdziwiło. Weszła do przestronnego salonu z wielkimi oknami i widokiem na Most Brookliński. Kanapa, stolik, telewizor... wszystko było w porządku, ale nie było tu Czarownika. Isabelle bardzo się zdziwiła, bo zwykle to właśnie tutaj zastawała właściciela loftu. Dziewczyna poszła do kuchni, ale i tam nie zastała Magnusa. Zaczęła się niepokoić.
Skierowała się do jego sypialni, znajdującej się na końcu długiego korytarza. Drzwi były zamknięte. Zapukała raz... drugi... trzeci. Nic, żadnej reakcji. Isabelle ostrożnie otworzyła drzwi. W wąskim pasie światła wpadającym z korytarza ujrzała, coś, czego miała nie zapomnieć do końca życia: od jasnej drewnianej podłogi odznaczała się szkarłatem kałuża krwi...
Dziewczyna weszła powoli do pomieszczenia, wyjmując z kieszeni magiczny kamień. Podniosła go nad głowę, tak, że oświetliło cały pokój. Isabelle rozejrzał się. Gdy jej spojrzenie spoczęło na wielkim łożu, nie mogła uwierzyć w to, co widzi. Stanęła jak wryta, nie mogąc ruszyć się z miejsca.
Po chwili upadła na kolana obok ciała Magnusa,  nie zważając na wszechobecną krew. Chciała sprawdzić czy Czarownik żyje, ale wiedziała, że tracąc tyle krwi nikt by nie przeżył. Niestety nie myliła się. Wszystko wskazywało na to, że wykrwawił się na śmierć. Izzy zauważyła głębokie rany na obydwu  nadgarstkach Magnusa. Nie mogła uwierzyć, że mógł zdobyć się na coś takiego, zawsze wydawało jej się, że Czarownik jest ponad to wszystko, ponad miłość, przyjaźń, przywiązanie, ponad przyziemnymi uczuciami. Wydawało jej się, iż po tylu latach jest już przyzwyczajony do ciągłych strat, smutku i zawsze sobie z tym radził.
Jednak teraz już wiedziała, jak bardzo się myliła. Ta miłość była inna, była ponad to wszystko, była wieczna. Musiał naprawdę mocno kochać Aleca- pomyślała Isabelle.
Dopiero teraz dziewczyna zdała sobie sprawę, że płacze, ale teraz to się nie liczyło, nie w takim momencie. Wiedziała, że gdziekolwiek był teraz jej brat, spotka się tam z Magnusem.
Izzy, dopiero po dłuższym czasie, zauważyła kartkę spoczywającą na łóżku. Podniosła ja drżącą dłonią. Przyświecając sobie magicznym światłem przeczytała krótką notkę.

Alexander

Tylko to jedno słowo widniało na papierze. Jedno słowo, a tyle uczuć w nim zawartych. Miłość, radość, ból, rozpacz, cierpienie i... śmierć.
Jeszcze więcej łez spłynęło po rozpalonych policzkach dziewczyny. Nie miała pojęcia, co ma teraz zrobić, żal i rozpacz rozrywał jej serce. Izzy skryła twarz w dłoniach, nie mogąc zmusić się do jakiegokolwiek działania... To było straszne i... i bardzo romantyczne... ale przede wszystkim przerażające...

-------------------------------------------------------------------------------------------------* w opowiadaniu nie ma Clary :D Po prostu nie istnieje
Przepraszam, ze tak długo nie było rozdziału, mam nadzieję, ze było, na co czekać. Jest to ostatni rozdział tego opowiadania, jeszcze epilog i koniec. Niestety nie mam pomysłu na następne opowiadaniem, proszę o jakieś pomysły.
Za wszelkie błędy i literówki przepraszam.
Wszystkim czytelnikom- miłych wakacji :D

                                                    ~~ Lightwoodówna~~