"Nie możesz ratować innych,
Dopóki nie
uratujesz siebie."
Alec długo leżał, wpatrując się w sufit. Gdy spojrzał
na zegarek dochodziła północ.
Na
pewno wszyscy już śpią- pomyślał.- Teraz albo nigdy.
Wziął
torbę, spakował do niej kilka rzeczy, narysował sobie runę niesłyszalności,
widzenia w ciemności i wyszedł z pokoju, pozostawiając idealny porządek.
Tak jak myślał na korytarzu nie zastał nikogo.
Postanowił zejść na dół schodami, bo zardzewiała winda narobiłaby za dużo
hałasu. Zbiegł szybko na parter. Przemknął między ławkami i otworzył wielkie,
dębowe drzwi, które strasznie skrzypiały, więc robił to z największą
ostrożnością. Przecisnął się przez wąską szparę i znalazł się na szerokich,
marmurowych schodach. Ostatnią przeszkodą była zamknięta brama. Alec nie chcąc
ryzykować obudzenia wszystkich, wspiął się bezszelestnie na wysoki, kuty z
żelaza płot- ogradzający całą posiadłość- i już po kilku sekundach znalazł się
po drugiej stronie, lądując miękko na brukowanym chodniku.
Teraz mógł w spokoju pozbierać myśli, nikt nie chciał
na siłę z nim porozmawiać, nikt mu nie przeszkadzał… tylko, w czym? W użalaniu
się nad sobą? W cierpieniu przez własną głupotę? W miarę jak odchodził od
Instytutu to, co zrobił wydawało mu się coraz mniej sensowne. Może lepiej by
było jakby się komuś wyżalił, a nie dusił wszystko w środku. Tylko, komu??
Izzy? Jace'owi?? Oni go nie zrozumieją.
Szedł
nie do końca wiedząc, dokąd- nogi same go niosły, do sobie tylko znanego celu.
Zdziwił się zauważając, że zbliża się do Brooklynu. Zatrzymał się gwałtownie.
Co
on w ogóle robi?? Po co wychodził z domu?? Był zły na siebie.
Zaczął biec jak najdalej od
tego przeklętego miejsca. Choć nie narysował sobie runy szybkości, mknął jak
strzała wypuszczona z łuku. Przez dłuższy czas biegł przez mrok, nie zwracając
uwagi na mijane budynki, ulice czy mosty. W pewnej chwili o mało, co wpadłby na
pijanego mężczyznę wychodzącego z bary i zataczającego się na chodniku.
Gdy
w końcu zatrzymał się trochę zdyszany, zauważył, że jest w zupełnie sobie
nieznanej okolicy. Rozejrzał się dookoła. Budynki, które go otaczały były stare
i zniszczone, zbudowane z poczerniałej cegły, a ich ściany pokrywały graffiti.
W pobliżu nie było żadnej zieleni, nawet ptaki nie zapuszczały się w to
miejsce. Ulica była zaśmiecona, a asfalt popękany i podziurawiony. Stalowo
szare chmury wisiały nisko na niebie, przesłaniając słońce. Wiatr podrywał
torebki po chipsach, papierki i pudełka, porzucone w uliczce. Po plecach chłopaka
przebiegł dreszcz, coś go niepokoiło.
Z
jednej z wielu wąskich, ciemnych uliczek dobiegł go przerażony, piskliwy krzyk.
Chłopak bez zastanowienia podążył w tamtą stronę. W biegu wyciągnął zza pasa
dwa serafickie noże i wykrzyknął imiona aniołów. Sztylety rozjarzyły się białym
światłem, ukazując dramatyczną scenę dziejącą się w zaułku.
Na
końcu uliczki leżała, wsparta o kontener na śmieci kobieta, trzymała w
ramionach otulone brudną, podartą chustą niemowlę, które cicho płakało. Nad
nimi pochylało się coś czarnego i oślizłego kształtem niepodobne do człowieka,
miało wiele długich macek zakończonych kolcami z jadem, kły wyszczerzył w
groteskowej parodii uśmiech, ślina ściekała z nich na chodnik przed nim, był
cały pokryty zielonkawą, gęstą substancją.
Alec zareagował instynktownie.
W sekundę znalazł się między przerażoną kobietą, a demonem.
Chłopak
zamachnął się nożem, odcinając jedną z oślizłych macek, czemu towarzyszył
przeszywający uszy syk. Demon nie pozostał mu dłużny- owinął mackę wokół jego
kostek, wbijając mu kolce głęboko pod skórę i zwalając go z nóg. Lightwood
szybko wstał, nie zważając na pulsujący ból. Nie był w formie po tak długim
czasie bezczynności. Demon zatopił zęby w jego przedramieniu, pozostawiając
rząd wąskich, głębokich ranek. Chłopak uskoczył w bok przed kolejnym ciosem,
pozbawiając przy tym demona kolejnych odnóży. Ten smagał mackami na oślep,
niebezpiecznie zbliżając się do Aleca.
Chłopak
starał się odpierać ataki, lecz jedna z macek dosięgnęła go. Ostre kolce
rozcięły jego bluzę pozostawiając na skórze głęboką, krwawiącą ranę. Krew
zmieszała się z jadem demona tworząc czarną kleistą substancję. Czuł piekący
ból rozprzestrzeniający się po całym ciele. Coraz trudniej mu było zadawać
celne ciosy i unikać ataków demona. Czuł, że z każdą kolejną raną, słabnie.
Krew plamiła jego podarte ubrania.
Nie
był przygotowany do walki- miał na sobie zieloną bluzę z kapturem, wytarte,
stare jeansy i wysłużone trampki. Teraz ubranie wisiało na nim w strzępach,
zabrudzone jego własną krwią i jadem demona.
Nagle
demon zaprzestał ataku, zmienił się w czarną, gęstą chmurę i rozpłynął w mroku.
Ranny chłopak rozejrzał się po uliczce, jednak nigdzie nie zobaczył kobiety z
dzieckiem. Brudny chodnik znaczyły ślady krwi i śluzu demona.
Potworny
ból rozlewał się po jego ciele przy każdym oddechu. Utykając i zataczając się,
podążył wolno w stronę Instytutu. Po drodze zauważył, że w ferworze walki
zgubił stelę. Ogarnięty bólem i rozpaczą upadł w jednej z bocznych uliczek
prowadzących do Instytutu i zemdlał pogrążając się w gęstej, wszechogarniającej
go ciemności.
***
Izzy
nie mogła spać. Chodziła po swoim pokoju nie mogąc znaleźć sobie miejsca.
Martwiła się o brata. Nie lubiła, gdy był smutny, bo to sprawiało, że i ona
była przybita.
W końcu postanowiła, że
pójdzie z nim porozmawiać. Wyszła cicho z pokoju i skierowała się do sypialni
Aleca. Deski drewnianej podłogi skrzypiały przy każdym jej kroku. Była
ostrożna, bo nie chciał obudzić wszystkich mieszkańców Instytutu.
Zapukała
w drzwi, ale odpowiedziała jej cisza. Mimo, że długo dobijała się do pokoju,
Alec jej nie otworzył, a nawet się nie odezwał.
Zaniepokojona Izzy
postanowiła sama się wpuścić. Nacisnęła na klamkę. Drzwi były otwarte.
Weszła do środka i rozejrzała
się po pokoju. Panował tu porządek, nie to, co w pokoju Izzy, szafa była
zamknięta, nigdzie nie walały się ciuch, a łóżko było zasłane. Tylko jedno był
nie tak- brakowało Aleca.
Teraz dziewczyna była jeszcze
bardziej zaniepokojona.
Pobiegła
szybko do Jace’a. Waliła pięściami w drzwi tak długo aż jej otworzył. Miał na
sobie tylko spodnie od piżamy, jego nagi tors znaczył liczne runy i blizny,
największa z tych ostatnich biegła przez całą długość klatki piersiowej.
Chłopak przetarł oczy ręką i zapytał zaspanym głosem:
-
Czego chcesz o trzeciej w nocy??
-
Aleca nie ma- odpowiedziała najspokojniej jak umiała.
-
Co?- zapytał ziewając.
-
Aleca nie ma w pokoju- odpowiedziała, zła na niego za brak jakiejkolwiek
reakcji.
-
Pewnie gdzieś poszedł- mruknął opierając się o framugę drzwi.
-
Gdzieś poszedł?!- wrzasnęła oburzona.- O trzeciej w nocy?!
-
Ja tam spaceruje o różnych porach- odpowiedział Jace z zawadiackim uśmiechem.-
Do rana wróci- zapewnił ją i zamkną drzwi swojej sypialni pozostawiając Izzy
samą na ciemnym korytarzu.
Dziewczyna postanowiła nie
tracić czasu i rozpocząć poszukiwania od razu.
Pobiegła do swojego pokoju po
świecący kamień i zaczęła przeszukiwanie Instytutu.
Najpierw
poszła na strych. Była to najwyższa kondygnacja budynku służąca za schowek na
niepotrzebne rzeczy. Było tam wiele starych, pokrytych kurzem przedmiotów.
Niektóre należały kiedyś do poprzednich rodów zarządzających Instytutem, teraz
leżały tu w kompletnym zapomnieniu.
Dziewczyna przeszukiwała
labirynt stworzony przez sterty staroci gromadzonych tu przez długie lata.
Oświetlała sobie drogę magicznym światłem.
Po
dwukrotnym przeszukaniu pomieszczenia, musiała przyznać, że Aleca tam nie ma.
Jednak nie traciła nadziei, została jej jeszcze wiele pomieszczeń do
przeszukania.
Postanowiła zajrzeć teraz do
sali z bronią, ale i tam nie zastała brata. Podobnie jak w salonie, sali
muzycznej, bibliotece i każdej z pustych sypialni.
Zrezygnowana poszła do
kuchni.
Już
na korytarzu usłyszała jakieś hałasy dochodzące stamtąd.
Jednak to nie był głos Aleca,
to Jace rozprawiał o czymś z ożywieniem, ale dziewczyna nie miała czasu
zaprzątać sobie głowy tym, co mówił. Weszła do kuchni z impetem otwierając
drzwi, tak, że o mało, co uderzyłaby Maryse, która teraz ze zdziwieniem
patrzyła na córkę.
-
Cześć Isabelle - powiedziała odstawiając talerz do zlewu. Musieli już zjeść
śniadanie, ale w takim razie, która była godzina? Jak długo przeszukiwała
Instytut?- Alexander zejdzie na śniadanie? - zapytała odwracając się do Izzy.
Dziewczyna utkwiła wzrok w
twarzy matki.
-
Aleca nie ma - powiedziała dobitnie
-
Jak to „nie ma”? - zapytała zdziwiona kobieta
-
Zniknął! - krzyknęła nie panując nad sobą.
Była
zła na siebie, że zmarnowała tyle cennego czasu na bezcelowe przeszukiwanie
budynku, Alec może być już daleko stąd, a jeśli coś mu się stało… Izzy nie
chciała nawet o tym myśleć.
W kuchni zapadła długa cisza,
nikt nic nie mówił, wszyscy wpatrywali się w dziewczynę.
-
Nie mogłam spać…- odezwała się w końcu Isabelle.- Poszłam do jego pokoju,
chciałam z nim pogadać, pomóc…- głos jej drżał. Mówiła coraz ciszej.- Ale… ale
go nie było.
Jace zaklął pod nosem.
-
Przeszukałam cały Instytut…- kontynuowała dziewczyna. - Nie znalazłam go.
Dzwoniłam do niego, ale nie odbierał… on zawsze odbiera - dodała i opadła na
wolne krzesło.
Znów
zapadła cisza. Wszyscy byli wstrząśnięci słowami dziewczyny.
-
Trzeba się zastanowić gdzie mógł pójść- powiedział rzeczowym tonem Jace
przerywając ciszę.
-
Jest kiepsko uzbrojony- powiedziała Izzy.- Z arsenału nic nie zabrał, a w
pokoju miał tylko kilka sztyletów.
-
Nie mam pojęcia gdzie mógłby iść- westchnęła
Maryse, jakby nie usłyszała córki.
Jace
drgnął gwałtownie i ukrył twarz w dłoniach. Głośno wciągnął powietrze.
-
Coś jest nie tak- powiedział z trudem.- On… on jest ranny- wysapał.
-
Alec…- szepnęła Izzy i upadła na kolan przed Jace’m.- Wiesz gdzie on jest?
-
Niedaleko- odparł chłopak, podnosząc głowę. Był blady, a na jego czoło
wystąpiły kropelki potu.
-
Musimy go znaleźć- odezwała się Maryse.- Przygotujcie się, weźcie dużo broni.
To, co go zaatakowało może być jeszcze w pobliżu- oznajmiła idąc w stronę drzwi
– widzimy się tu za 5 minut – dodała i wyszła z pomieszczenia.
***
Przez
ciemność pod jego powiekami zaczęło przedzierać się światło, a wraz z nim
wszechogarniający ból. Z bezlitosną dokładnością, przypomniał sobie wydarzenia
dzisiejszej nocy. Przy każdym oddechu czuł jakby kawałki szkła wbijały mu się w
płuca. Odkaszlnął, zasłaniając usta ręką, gdy na nią spojrzał zobaczył świeżą
krem. Niedobrze- pomyślał. Musi jak
najszybciej dotrzeć do Instytutu, na szczęście był niedaleko, w jednej z wielu
bocznych uliczek, rzadko uczęszczanych przez przyziemnych.
Chłopak
z trudem próbował się podnieść z poznaczonego jego własną krwią chodnika,
jednak nogi odmawiały mu posłuszeństwa. Kolejne fale bólu zalewały go niczym
woda. Oparł się ostrożnie, o chłodną ścianę i starał się zapanować nad bólem,
jednak ten zdawał się tylko przybierać na sile, utrudniając mu logiczne
myślenie. Zgubił stelę… nie miał przy sobie telefonu… były nikłe szanse, że
ktoś odnajdzie go na czas…
Podciągnął
kolana do klatki piersiowej i oparł na nich głowę. Nie chciał znowu zemdleć,
ale pozostanie przy świadomości przychodziło mu z coraz większym trudem.
Zginie jak każdy Nocny Łowca-
od ran poniesionych w walce w obronie Przyziemnych- pomyślał i odpłynął we
wszechogarniającą go ciemność. Ból zdawał się słabnąć. Alec czuł się wolny.
----------------------------------------------------------------------------------------------
I oto powstała druga notka.
Mam nadzieję, że wam się spodoba. Następna ukaże się za jakiś tydzień.
Pozdrawiam wszystkich gorąco
i życzę udanego weekendu
~~ Lightwoodówna ~~
P.S. czytasz => komentuj
To wielka motywacja dla mnie, nawet, jeżeli krytykujecie.
Hej, bardzo się cieszę, że zaczęłaś pisać o mojej ulubionej parze. Trudno powiedzieć dużo o opowiadaniu, ale widać, że zapowiada się obiecująco. Na pewno będę odwiedzać tę stronę regularnie. Mam tylko jedną uwagę, a raczej radę: przed wrzuceniem tekstu postaraj się go jeszcze przejrzeć, bo zdarzają się błędy, typu literówki, itp, a to może zniechęcać czytelników.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i życzę weny twórczej :-*
Długo szukałam opowiadań o tej parze. Uwielbiam ich i interesuje mnie dalszy los. Obie notki bardzo mnie zaciekawiły i niecierpliwie czekam na następne. Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńNo i druga świetna notatka. Ale znowu, sądziłam że Jace powie coś w stylu - "Izzy, jesteś śliczna, ale mam Clary." No coś takiego. xD I także, że rzuci się w poszukiwania Aleca. Bo on, nie jest tak lekkomyślny jak Jace, żeby spacerować o trzeciej w nocy. Tego bym sie raczej nie spodziewała. D: Zapowaida się ciekawie wiec lecę czytać dalej. *-* <3
OdpowiedzUsuńCudowne, całkowicie się wciągnęłam <3 / twój Alec
OdpowiedzUsuńWkręciła mnie ta seria na maksa. Jestem ciekawa, kto odnajdzie i uratuje Aleca i czy Magnus w ogóle się tym przejmie. Pewnie jak jasny gwint. Masz świetny styl, piszesz żywo, niebanalnie, masz niezwykłe opisy i umiesz budować napięcie. Pozazdrościć talentu. Weny i czytam dalej ;D
OdpowiedzUsuń