"Oczy
spojrzyjcie po raz ostatni, ramiona po raz ostatni zegnijcie się w uścisk. A wy
podwoje tchu zapieczętujcie akt sojuszu ze śmiercią..."
William
Shekspir " Romeo i Julia"
Jace nie pamiętał
drogi powrotnej do Instytutu. Wszystko wydawało mu się szare i nieważne. Wciąż
wracał myślami do dwóch wspomnień.
Pierwsze:
błękitnych oczu Aleca, patrzącym niewidzącym wzrokiem w przestrzeń, obojętne na
wszystko.
Drugie wspomnienie
było jeszcze żywsze, bo zdarzyło się tylko kilkanaście minut temu.
Stał wraz z Maryse, Izzy i Magnusem nad
płonącym stosem. Szary dym unosił się do sufitu, niczym wysoka kolumna
podtrzymująca sklepienie. Magnus i Isabelle stali z drugiej strony stosu, ale
słyszał cichy szloch dziewczyny i kojący głos Magnusa, jednak nie zrozumiał
jego słów. Maryse również płakała, próbowała to ukryć przed Jace'em, zakrywając
twarz dłońmi.
Chłopak nie do
końca wiedział, co ma zrobić. Nie mógł oddychać, po części przez dym gromadzący
się w pomieszczeniu, po części przez ból w piersi. Myślał, że jego serce już
dawno pękło, ale dopiero teraz czuł, jakby coś rozrywało je z mocą buldożera.
Ból odbierał mu oddech. Z wielkim wysiłkiem powstrzymywał się od krzyczenia z
bólu. Starał się zachować kamienną twarz. Ktoś mógłby pomyśleć, że jest
nieczuły, ale on nie potrzebował współczucia i litości ze strony innych. Ich
puste słowa i sztuczne spojrzenia i tak by nic nie dały.
****
W następnych
dniach Izzy prawie całymi dniami siedziała u Magnusa. Dawało jej to poczucie
jakiegoś działania, chociaż tak naprawdę nic nie robiła. Na początku Czarownik
niechętnie przyjmował Łowczynię, jednak z czasem przyzwyczaił się do jej
częstych wizyt i doszedł do wniosku, że i jemu to pomaga, chociaż nie na długo.
Magnus starał się
być przy niej opanowany i spokojny, ale nie było to dla niego łatwe, bo targało
nim wiele uczuć niezrozumiałych dla jego samego. Gdy Izzy przychodziła, starał
się być wyrozumiały i ją pocieszać, bo tego wymagała sytuacja, jednak, gdy
wychodziła Czarownik znów popadał w depresje i odrętwienie, nie mogąc zebrać
myśli. Tak było przez cały tydzień, który minął od... śmierci Aleca.
Najpierw Izzy
wypłakiwała mu się w rękaw, a potem sam próbował ogarnąć własne emocje.
Dziewczyna nieświadomie sprawiała mu jeszcze większy ból, wypowiadając na głos
imię chłopaka. Nigdy jednak nie okazywał przy niej cierpienia, nie chciał
obarczać jej, jeszcze swoimi przeżyciami, ale gdy wychodziła dawał upust swoim
emocją.
Czasami po prostu
krzyczał, nie były to jakieś konkretne słowa. Krzyczał z bólu i bezsilności, z
żalu i cierpienia, które nie pozwalało mu normalnie funkcjonować. To wszystko
zwyczajnie go przerastało, nie dawał sobie rady z normalnym życiem. Nie był w
stanie racjonalnie myśleć.
Najgorsze były
noce. Czasem w ogóle nie mógł spać. Leżał w łóżku wpatrując się w czarny sufit
swojej sypialni i myśląc o wszystkich kochanych przez siebie osobach, które
odeszły. Było to bezowocne, niepotrzebne i wpędzało go w jeszcze głębszą
depresję.
Gdy udawało mu się zasnąć, sen nie trwał
długo. Zawsze budził, się z krzykiem, z przerażających koszmarów tylko po to,
by przekonać się, że są rzeczywistością.
Przestał jeść, nie
z chęci zagłodzenia się na śmierć, ale nie był w stanie nic przełknąć. Snuł się
cały dzień po domu niczym zjawa nie znająca spokoju. Gdy przychodziła Isabelle
starał się jakoś ogarnąć, nie dawać po sobie poznać jak bardzo cierpi, ale
podejrzewał, że ona wiedziała, co on czuł. Mimo, że sama była bardzo
przygnębiona starała się pocieszyć Magnusa, chociaż ona najlepiej wiedziała, że
puste słowa nie pomagają.
Dziewczyna czasami
przesiadywała całe dnie na kanapie wpatrzona pusty wzrokiem w ścianę, ale
najwidoczniej jej to pomagało, bo wracała i robiła to samo. Magnus czasami
przyłączał się do niej, lecz tylko na krótko, bo nie mógł dłużej usiedzieć w
jednym miejscu. Coś zmuszało go do ciągłego, bezcelowego chodzenia po domu, po
to tylko by miał jakieś zajęcie.
Tak było
codziennie. Wciąż w kółko to samo. Od pogrzebu Aleca Magnus nie odezwał się ani
słowem, nie miał już, do kogo mówić. Nie był już tą samą osobą, od czasu
ostatniego spojrzenia w cudowne błękitne oczy Alexandra.
****
Teraz musiał
przygotować się na morderczą misję, jaką jest odnalezienie i zabicie demona,
który odebrał mu przyjaciela.
Potrzebował broni,
dużo broni. Każdą, jaką potrafił władać, czyli wszystko, co było w Instytucie i
kilka okazów z jego osobistej kolekcji. Miecze, sztylety, mizerykordie, bicze,
serafickie ostrza, łuk, noże do rzucania... to były tylko niektóre z broni,
które zabierze ze sobą. Jeszcze stela, magiczne światło i sensor. To powinno
wystarczyć, a przynajmniej taka miał nadzieję. Nie obchodziło go czy wyjdzie z
tej bitwy żywy, teraz to już nie miało znaczenia, nie miał już, dla kogo żyć,
więc równie dobrze mógł zginąć.*
****
Był już późny
wieczór. Magnus siedział na łóżku w swojej sypialni. Włączył jedynie lampkę
nocną, więc w pokoju panował półmrok. Krótki sztylet połyskiwał na stoliku,
odbijając słabe światło. Czarownik trzymał w ręce długopis i kartkę wyrwaną z
notesu. Dłonie tak mu drżały, że ledwo mógł utrzymać w nich długopis. Wpatrywał
się tępo w pustą stronę, nie wiedząc, co napisać. Nigdy nie musiał się z nikim
żegnać, zawsze to oni odchodzili, a on zawierał nowe znajomości, zapominał...
ale teraz było inaczej, nie umiał zapomnieć, nie chciał zapomnieć...
W końcu napisał na
kartce tylko jedno słowo i odłożył ją na białą narzutę zakrywającą łóżko.
Magnus podniósł sztylet leżący na stoliku, ostrze zalśniło, odbijając światło
lampki nocnej. Było niezwykle cienkie i wąskie, ale równie bardzo zabójcze.
Sztylet był stary,
Czarownik przywiózł go ze swojej pierwszej podróży do Londynu. Wiązało się z
nim wiele wspomnień, których wolał teraz nie rozpamiętywać. Był gotowy, a
przynajmniej tak mu się wydawało, jeśli można być gotowym na śmierć. Poczuł się
dziwnie lekki jakby już odrywał się od rzeczywistości. Ręce już mu nie drżały.
Chwycił pewnie
sztylet i przytknął ostrze do wnętrza lewego nadgarstka. Szybkim ruchem
przesunął je w dół. Nie odczuł, bólu, ale skrzywił się na widok głębokiej rany,
z której obficie płynęła krew. Już nie ma odwrotu- pomyślał i powtórzył zabieg
na drugiej ręce. Efekt, był taki sam.
Szkarłat spływał
szybko na koc, tworząc na nim krwawe wzory. Każda sekunda ciągnęła się
niemiłosiernie, każda kropla krwi odmierzała czas do końca jego życia.
Magnusowi zaczęło
szumieć w uszach, słyszał rytm własnego serca, które zdawało się przyspieszać,
z każda kroplą przelanej krwi. Czarownikowi zakręciło się w głowie i zsunął się
z łóżka.. Krew tworzyła kałużę na drewnianej podłodze, wpływając w szczeliny w
deskach. Pokój wirował przed oczami Magnusa, zamieniając się w zamazaną, barwną
plamę.
Powieki ciążyły mu
coraz bardziej. Każdy kolejny oddech przychodził z coraz większym wysiłkiem.
Wszystko zmieniało barwę na szkarłatną.
Ciemność zbliżała
się coraz szybciej. Szalejący puls Magnusa zaczął zwalniać, a każde kolejne
uderzenie było jak krok w ciemność, we wszech ogarniającą pustkę. Jakiś głos w
głowie Czarownika szeptał- zamknij oczy... zaśnij... Czarownik go posłuchał.
Przed oczami
stanął mu obraz Aleca, miał zatroskaną i lekko wystraszoną minę
- Kocham cię
Alexandrze- wyszeptał z trudem, nim wszystko pogrążyła ciemność...
****
Isabelle wstała
wcześnie. Idąc korytarzem minęła pokój Aleca. Drzwi były zamknięte, ale Izzy
wiedziała jak wygląda teraz to pomieszczenie- wszystkie rzeczy jej brata
zostały zabrane, a sypialnia przypominała, każdy inny pusty pokój w Instytucie.
Dziewczyna zatrzymała kilka rzeczy należących do Alexandra. Jego stele,
magiczny kamień i telefon. Maryse zabrała wszystkie inne przedmioty i gdzieś je
schowała.
Isabelle często
nie mogła w nocy spać i słyszała kiedyś jak jej matka płakała. Nigdy dotąd nie
widziała, żeby Maryse płakała, nawet po śmierci Maxa, ale teraz najwidoczniej
to ją już przerosło. Strata dwójki dzieci i odejście męża... to było za dużo.
Dziewczyna
zagryzła zęby. Nie wolno ci płakać- nakazała sobie w myślach. Jednak jedna,
zabłąkana łza stoczyła się leniwie po jej policzku.
Izzy wyszła z
Instytutu, kierując się na Brooklin. Był to już jej rytuał, wstawała rano i
wychodziła do Magnusa, często przesiadywała u niego cały dzień. Te spotkania
dawały jej siłę do życia.
Była już pod domem
Magnusa. Drzwi były otwarte, co wcale jej nie zdziwiło. Weszła do przestronnego
salonu z wielkimi oknami i widokiem na Most Brookliński. Kanapa, stolik,
telewizor... wszystko było w porządku, ale nie było tu Czarownika. Isabelle
bardzo się zdziwiła, bo zwykle to właśnie tutaj zastawała właściciela loftu.
Dziewczyna poszła do kuchni, ale i tam nie zastała Magnusa. Zaczęła się
niepokoić.
Skierowała się do
jego sypialni, znajdującej się na końcu długiego korytarza. Drzwi były
zamknięte. Zapukała raz... drugi... trzeci. Nic, żadnej reakcji. Isabelle
ostrożnie otworzyła drzwi. W wąskim pasie światła wpadającym z korytarza
ujrzała, coś, czego miała nie zapomnieć do końca życia: od jasnej drewnianej
podłogi odznaczała się szkarłatem kałuża krwi...
Dziewczyna weszła
powoli do pomieszczenia, wyjmując z kieszeni magiczny kamień. Podniosła go nad
głowę, tak, że oświetliło cały pokój. Isabelle rozejrzał się. Gdy jej
spojrzenie spoczęło na wielkim łożu, nie mogła uwierzyć w to, co widzi. Stanęła
jak wryta, nie mogąc ruszyć się z miejsca.
Po chwili upadła
na kolana obok ciała Magnusa, nie zważając na wszechobecną krew. Chciała
sprawdzić czy Czarownik żyje, ale wiedziała, że tracąc tyle krwi nikt by nie
przeżył. Niestety nie myliła się. Wszystko wskazywało na to, że wykrwawił się
na śmierć. Izzy zauważyła głębokie rany na obydwu nadgarstkach Magnusa.
Nie mogła uwierzyć, że mógł zdobyć się na coś takiego, zawsze wydawało jej się,
że Czarownik jest ponad to wszystko, ponad miłość, przyjaźń, przywiązanie,
ponad przyziemnymi uczuciami. Wydawało jej się, iż po tylu latach jest już
przyzwyczajony do ciągłych strat, smutku i zawsze sobie z tym radził.
Jednak teraz już
wiedziała, jak bardzo się myliła. Ta miłość była inna, była ponad to wszystko,
była wieczna. Musiał naprawdę mocno kochać Aleca- pomyślała Isabelle.
Dopiero teraz
dziewczyna zdała sobie sprawę, że płacze, ale teraz to się nie liczyło, nie w
takim momencie. Wiedziała, że gdziekolwiek był teraz jej brat, spotka się tam z
Magnusem.
Izzy, dopiero po
dłuższym czasie, zauważyła kartkę spoczywającą na łóżku. Podniosła ja drżącą dłonią.
Przyświecając sobie magicznym światłem przeczytała krótką notkę.
Alexander
Tylko to jedno
słowo widniało na papierze. Jedno słowo, a tyle uczuć w nim zawartych. Miłość,
radość, ból, rozpacz, cierpienie i... śmierć.
Jeszcze więcej łez
spłynęło po rozpalonych policzkach dziewczyny. Nie miała pojęcia, co ma teraz
zrobić, żal i rozpacz rozrywał jej serce. Izzy skryła twarz w dłoniach, nie
mogąc zmusić się do jakiegokolwiek działania... To było straszne i... i bardzo
romantyczne... ale przede wszystkim przerażające...
-------------------------------------------------------------------------------------------------*
w opowiadaniu nie ma Clary :D Po prostu nie istnieje
Przepraszam, ze tak długo nie było rozdziału,
mam nadzieję, ze było, na co czekać. Jest to ostatni rozdział tego opowiadania,
jeszcze epilog i koniec. Niestety nie mam pomysłu na następne opowiadaniem,
proszę o jakieś pomysły.
Za wszelkie błędy i literówki przepraszam.
Wszystkim czytelnikom- miłych wakacji :D
~~ Lightwoodówna~~